fbpx
Czy zwierzę w ludzkim sądzie ma szansę na sprawiedliwość?
05 sierpnia 2024

„Pamiętam sprawę chłopaka, który ukradł dwa telefony, oraz zakatował na śmierć psa i kota. Sędzia skazał go wyłącznie za kradzież telefonów”.

„Nad zwierzętami trzeba znęcać się zgodnie z poglądami orzecznictwa i doktryny”

Na kominie Elektrociepłowni Wrotków w Lublinie zamieszkała rodzina. Jej losy można było śledzić we dnie i w nocy, ponieważ zamontowano tam kamery do monitoringu. Polacy przyglądali się więc, jak tamci jedzą, jak się kłócą, jak w dal spoglądają. W sieciach społecznościowych tysiące osób pisało na przykład tak: „człowiek zachrzania w robocie, a co nie zajrzy, to tam leżing i plażing”, „ojciec zapomniał kartki z listą zakupów, ech faceci”, „małe nadal same. Bidulki tulą się do siebie”, „siada mi psyche ze strachu o Wrotkę i dzieci”.

Wrotka i Czart to sokoły wędrowne, ptaki bardzo rzadkie, objęte ścisłą ochroną. Można przypuszczać, że niewielu Polaków widziało je na żywo. A jeśli już dostrzegło kształt sokoli na niebie, to z dużym prawdopodobieństwem nie potrafiło nazwać właściciela tegoż kształtu. Historia Czarta i Wrotki stała się hitem w sieci, bywała nazywana najlepszą telenowelą tego sezonu.

Pierwszy odcinek: samica z niewiadomych powodów opuszcza gniazdo, Czart siedzi na jajach przez 40 godzin.

Drugi odcinek: opiekujący się gniazdem ornitolodzy zabierają jajka do inkubatorni, bo samiec w końcu sokół musiałby opuścić gniazdo, by coś zjeść.

Trzeci odcinek: pisklęta przychodzą na świat w warunkach ludzkich, nie sokolich (tysiące Polaków mogą to obserwować ze swoich domów).

Czwarty odcinek: Wrotka po kilku dniach wraca do gniazda i siada na podłożonych jej sztucznych jajkach, bo ludzie chcą sprawdzić, czy w dalszym ciągu ma instynkt macierzyński. Ma. Siedzi. (maluchy karmione przez ludzi na monitorze widzą i słyszą matkę).

Piąty odcinek: Pisklęta zostają podłożone do gniazda, razem z rozbitymi skorupkami i prowiantem w postaci nieżywego ptaka. Polacy komentują spotkanie matki z małymi na profilu facebookowym „Sokole oko”: „Ej, też bym tak chciała. Urodzić, wyjść na chwilę, a po powrocie zastać takiego 9-latka. No i pełną lodówkę przy okazji”.

Tyle, że sielanka, jaką ludzie chcą widzieć w tej zwierzęcej rodzinie, kończy się szybko. Po kilku dniach wspólnej opieki nad pisklętami sokół Czart zostaje znaleziony przez pracownika elektrociepłowni z objawami otrucia. Niedługo potem umiera. Jest to kolejny sokół wędrowny otruty w Lublinie. W 2021 roku zabito w ten sposób wcześniejszego partnera Wrotki – sokoła Łupka oraz jedno z piskląt. Dwa lata wcześniej – dwa pisklęta (samica wtedy ledwo uszła z życiem). Według badań toksykologicznych ptaki zostały zatrute karbofuranem – bardzo toksycznym, zakazanym na terenie Unii Europejskiej pestycydem.

Po śmierci Czarta Katarzyna Czarniecka, administratorka strony „Sokole oko”, założyła zrzutkę na nagrodę dla kogoś, kto udzieli informacji pomocnej przy schwytaniu człowieka zabijającego sokoły. W ciągu kilku dni Polacy wpłacili na nią 61 230 złotych.

Bezkarni

Zła wiadomość jest taka, że istnieje zaledwie nikła szansa, że sprawca bądź sprawczyni zostaną złapani, że dowiedzie im się winy i równie mała, że zostaną srogo ukarani. Według danych zebranych przez Fundację Czarna Owca Pana Kota i Stowarzyszenie EKOSTRAŻ – organizacji, które działają na rzecz prawnej ochrony zwierząt, od lat aktem oskarżenia skierowanym do sądu kończy się jedynie co piąte dochodzenie (21,5 procent wszystkich). Pozostałe sprawy kończą się albo odmową wszczęcia postępowania przez prokuraturę (29 procent), albo po prostu umorzeniem (41,2 procent). Obie organizacje przez 1,5 roku prowadziły monitoring 334 polskich sądów i prokuratur rejonowych, przyglądając się temu, co dzieje się ze sprawami, w których stroną poszkodowaną jest zwierzę. Powstał dokument „Bezkarni. Przestępstwa przeciwko zwierzętom. Raport z monitoringu wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania”. Jest on częścią projektu „Mają prawa? Sprawdzamy!” zrealizowanego dzięki dotacji z programu Aktywni Obywatele. Aktywiści i aktywistki obu organizacji wystąpili do wybranych instytucji z prośbą o dostęp do informacji publicznych, a dokładnie do zarejestrowanych i zakończonych spraw z lat 2016 – 2021, w których stroną poszkodowaną było zwierzę. W tym czasie zarejestrowano w badanych prokuraturach rejonowych 9632 sprawy. Z objętych monitoringiem sądów rejonowych otrzymali z kolei1903 wyroki. – To były miesiące ciężkiej i bardzo trudnej emocjonalnie pracy, drenującej psychicznie lektury. Świadomość ogromu cierpienia, które przeżyły te zwierzęta przed śmiercią, jest przytłaczająca. Jak się czytało opisy przemocy wobec zwierząt, włosy jeżyły się na głowie, rósł również gniew na lekkie traktowanie przez wymiar sprawiedliwości tego typu spraw. Do tej pory nie mogę przestać myśleć o spalonym w stodole przez swojego „opiekuna” koniu czy leżącej krowie, której noga utknęła między posadzką a bramką tunelu w rzeźni, i którą to nogę pracownik rzeźni roztrzaskał celowo bramką.

– opowiada Joanna Wydrych z Czarnej Owcy Pana Kota.

Raport, który jest wynikiem pracy aktywistów, jest lekturą równie nielekką. Pokazuje to oblicze Polski, którego znać się nie chce. Pełne sadyzmu i bestialstwa. Zła. Jeden obywatel zabił na przykład szczenię, uderzając nim o mur, a następnie rozdeptał je butem. Drugi przeciął kaczce skórę od szyi aż do barku, a potem to okaleczone i krwawiące zwierzę zamknął w śmietniku. Trzeci przebił drewnianym kołkiem macicę krowy. Czwarty zabił dwa jeże, uderzając w nie młotkiem. Piąty włożył suczkę Lusię do pralki i zamknął drzwi, aż pies zmarł. Szósty gonił samochodem terenowym po polu dzika, aż ten opadł z sił. Następnie wysiadł i poderżnął zwierzęciu gardło. Siódmy, ósmy, pięćdziesiąty, setny. Zaniedbywanie, okaleczanie, znęcanie się – cały repertuar okrucieństw, które jest w stanie zrobić człowiek.

Wygląda na to, że Polacy najczęściej krzywdzą zwierzęta domowe takie jak psy i koty (albo że takie sprawy zostają najczęściej zgłaszane). Rzadziej zadają ból tym gospodarskim (albo – jak wyżej). Jedynie sporadycznie znęcają się nad zwierzętami dzikimi (takoż). Ze szczególnym okrucieństwem krzywdzą głównie mieszkańcy wsi (albo oni mają mniejszą świadomość czy też możliwość zatrudnienia dobrego adwokata). Sprawcami są ludzie dojrzali – po czterdziestce, po pięćdziesiątce, w przytłaczającej większości mężczyźni.

Raport ten został opatrzony taką dedykacją: „naszą pracę poświęcamy wszystkim skrzywdzonym przez ludzi zwierzętom, wszystkim tym zwierzętom, które miały nieszczęście trafić na człowieka, który je torturował, a następnie zabił lub okaleczył; tym, które musiały znosić niewyobrażalne cierpienie w swoich ostatnich chwilach życia”.

Broni się sprawców, nie ofiary

Jaki motyw mają Polacy krzywdzący zwierzęta dzikie i te wolno żyjące? Według raportu, robią to głównie z sadyzmu, albo po to, by zabić zwierzę uważane za szkodnika. Dla hodowców kur może to być łasica czy lis. Dla hodowców gołębi pocztowych – sokół wędrowny. Dla rolnika – dzik.

– Za przestępstwa wobec zwierząt orzekane są zazwyczaj wyroki w zawieszeniu, czyli kary, które w praktyce ograniczają się do tego, że otrzymuje się pismo z sądu i nic więcej się nie dzieje.

Taka kara nie jest w ogóle edukacyjna, ani tym bardziej dotkliwa dla sprawców – mówi Tomasz Argasiński z Czarnej Owcy Pana Kota, współautor projektu. – Sprawdziliśmy też, jak wysokie są orzekane grzywny.: zazwyczaj nie przekraczają 1000 złotych. I ta kwota nie zmieniła się od 12 lat. To również nie jest dotkliwa kara – dodaje Joanna Wydrych.

„Czytając na ogół lakoniczne uzasadnienia postanowień o odmowie postępowania lub umorzeniu dochodzeń w sprawach zwierząt, ma się nieodparte wrażenie, że broni się w nich sprawców, a nie ofiary” – czytamy w raporcie. – Pamiętam sprawę chłopaka, który ukradł dwa telefony, jak również zakatował na śmierć psa i kota. Sąd w uzasadnieniu wyroku napisał, że skazał go za te dwa telefony. W zupełności pominął natomiast śmierć zwierząt – oburza się Argasiński. – Bardzo niski wymiar kary dotyczy również spraw przemocy wobec zwierząt takich jak świnie, krowy czy kury, które są hodowane na pokarm dla ludzi. To trochę tak jakby sądy uważały, że te zwierzęta żyją jedynie po to, by skończyć na talerzu człowieka, a fakt, że są maltretowane, nie zmienia znacząco tego, że są to w opinii ludzi i tak żywe trupy czekające na śmierć – dorzuca Wydrych.

Jak znęcają się Polacy?

Zresztą o niektórych kontrowersyjnych uzasadnieniach sądowych było głośno. W 2019 roku przed sądem stanął mężczyzna, który adoptował ze schroniska roczną suczkę rasy husky. Miała na imię Kejti. Miesiąc później poszedł z nią na strych i zrzucił psa przez dziurę do mieszkania piętro niżej. Piesek uderzył głową o rant kafli tak mocno, że oczy wypadły mu z oczodołów. Kejti męczyła się jeszcze przez dobę. Potem opiekun założył jej reklamówkę na głowę, okleił taśmą izolacyjną i suczka po kilku minutach przestała oddychać.

Prokuratura postawiła mężczyźnie zarzuty – znęcania się nad psem ze szczególnym okrucieństwem i zabicia psa ze szczególnym okrucieństwem. Został ukarany 1 rokiem pozbawienia wolności w zawieszeniu, wpłaceniem pieniędzy na rzecz schroniska w Świdnicy, jak również dostał między innymi nadzór kuratora i zakaz posiadania zwierząt przez 15 lat. Sędzia Arkadiusz Rodziewicz uzasadnił wyrok słowami: „nie ma wątpliwości, że oskarżony w sposób bardzo brutalny dopuścił się do cierpienia psa, wypadły mu przecież gałki oczne, wina nie budzi wątpliwości. Okrucieństwo było szczególne. Czemu jednak Sąd zawiesił wykonanie kary? Panuje obecnie maniera, moda, że przy zwierzętach emocje dużo większe niż przy ludziach. Na szczęście to nie społeczeństwo, ale zawodowi sędziowie decydują o karze”.

Dwa lata wcześniej szczecińska prokuratura rejonowa uznała, że rzucanie psem rasy york o drzwi balkonowe i zagłówek łóżka nie jest znęcaniem się nad zwierzęciem. Argumentem było to, że sprawca nie robił tego wielokrotnie, po prostu raz zastosował przemoc wobec zwierzęcia będącego

jego własnością. Poza tym rzucając psem, chciał zrobić na złość innej osobie, która znajdowała się w mieszkaniu. Postępowanie zostało umorzone.

W 2016 roku również w Szczecinie prokuratura prowadziła postępowanie wobec człowieka, który przez rok znęcał się nad gołębiami: kopał je, rzucał w nie petardami, rozsypywał trutkę na szczury. Świadków było wielu. Prokuratura uznała jednak, że celem tych działań było tylko wymuszanie stosowania się do zakazu dokarmiania ptaków. Żeby zostać ukaranym za znęcanie się, przestępstwo powinno być popełnione z zamiarem skrzywdzenia zwierzęcia (nazywane jest to „zamiarem bezpośrednim”), a zamiary bardzo trudno jest udowodnić. Sprawę umorzono. Dlatego obie organizacje od 2016 roku apelują o wprowadzenie do ustawy o ochronie zwierząt kategorii przestępstw dokonywanych bez zamiaru bezpośredniego (w tzw. zamiarze ewentualnym), tak by prokuratury nie mogły umarzać podobnych spraw. „Nad zwierzętami trzeba znęcać się zgodnie z poglądami orzecznictwa i doktryny”- napisał w raporcie Dawid Karaś ze Stowarzyszenia EKOSTRAŻ.

– W poprzednim naszym raporcie „Jak Polacy znęcają się nad zwierzętami” poruszaliśmy temat przemocy wobec zwierząt dzikich i zauważyliśmy, że kiedy oskarżonymi byli myśliwi, to w większości te sprawy zostawały umorzone albo karano wyrokami w zawieszeniu. Moim zdaniem, spowodowane jest to tym, że myśliwi są w Polsce często częścią lokalnego establishmentu – mówi Joanna Wydrych. A Tomasz Argasiński puentuje: – Z naszych doświadczeń wynika, że jeśli chodzi o prawo i polski wymiar sprawiedliwości, to są równi i równiejsi. Nie brzmi to optymistycznie, ale może nie powinno?

Kocham świnie

– Lubię zwierzęta, które są uważane za brzydkie, brudne, obrzydliwe i śmierdzące. Świnie, gołębie, szczury. Pisałam pracę magisterską z antropologii o symbolice i uprzedmiotowieniu świni w kulturze współczesnej. Dla mnie jest to piękne zwierzę, zresztą bardzo podobne do człowieka. Po obronie magisterski zrobiłam sobie pierwszy tatuaż – Olga Knapik podwija rękaw i pokazuje wytatuowane prosię z numerem 269. Cielak, który kiedyś uciekł z rzeźni w Izraelu miał właśnie taki kolczyk. Osoby broniące praw zwierząt często tatuują tę symboliczną liczbę sobie na ciele lub wręcz wypalają.

Olga była jedną z wolontariuszek pracujących przy projekcie „Mają prawa? Sprawdzamy!”. Na co dzień pracuje w krakowskim muzeum etnograficznym, prowadzi stowarzyszenie „Mudita” wspierającą rodziny osób z niepełnosprawnościami, studiuje też ochronę przyrody. – Moi znajomi często pytają: „Gdzie ty znajdujesz te ranne gołębie? W życiu żadnego nie widziałem”. Odpowiadam, że jest to kwestia soczewki, przez którą patrzy się na świat. Dlatego tak często dostrzegam na przykład gołębia z wiszącym skrzydłem i zabieram do ośrodka na leczenie. Na zwierzę należy patrzeć jak na osobę. Ptaki są osobami pozaludzkimi, czy też osobami nieludzkimi – trzeba upowszechniać te określenia, bo nasza kultura jest ufundowana na relacjach ludzie kontra reszta gatunków – opowiada Knapik. – Gołębie nazywam czule kurkami. To mega mądre ptaki, które rozpoznają ludzi po twarzach. Przedziwne jest to, że w Krakowie ludzie widzą umierającego gołębia i nie reagują – dodaje.

Czasem jednak reagują. Dużo się mówiło o sprawie kuriera, który z impetem wjechał na rowerze na rynku krakowskim w stado gołębi, zabijając dwa z nich. Nagranie z monitoringu opublikowała krakowska straż miejska. Dostawcę jedzenia zatrzymano jeszcze tego samego dnia.

Z kolei dwa lata temu motorniczy krakowskiego tramwaju wstrzymał ruch, żeby wyciągnąć rannego gołębia, który wszedł pod podwozie pojazdu. Jedna z pasażerek wysłała potem do Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Krakowie list, w którym pisze między innymi: „Chciałam zgłosić pochwałę dla motorniczego tramwaju za Jego obywatelską, pełną empatii, godną naśladowania postawę jaką wykazał się ratując rannego gołębia, który uciekając przed wronami schował się pod Jego tramwajem. Zgłosił zdarzenie, zablokował przejazd i nie rozjechał gołębia, nie bacząc na służbowe konsekwencje za zablokowanie ruchu”. Pasażerka dostała odpowiedź: „dziękujemy za przesłaną pochwałę i uspokajamy, o żadnych konsekwencjach służbowych nie ma mowy. Też jesteśmy dumni z postawy naszych pracowników”.

Zmęczony aktywista

Olga Knapik była jedną z grona wolontariuszy i wolontariuszek z całej Polski, którzy chodzili do sądów na rozprawy dotyczące przemocy wobec zwierząt jako obserwatorzy społeczni. – Zwracałam na przykład uwagę na to, jak się mówi o zwierzęciu: czy „umarło”, czy „zdechło”. Notowałam, w jaki sposób sędziowie uzasadniają wyrok. Kilka razy byłam pozytywnie zaskoczona, bo sędziowie mówili na przykład, że w dojrzałym społeczeństwie nie powinno być miejsca na przemoc wobec słabszych i że zwierzę jest istotą czującą. Pamiętam sprawę mężczyzny, który pozwał sąsiada za to, że ten rzucał kamieniami i stresował jego psa. No i sędzia uznał to za znęcanie się nad zwierzęciem, mówiąc, że powodowanie strachu i stresu właśnie tym jest. Z jednej strony miałam więc poczucie satysfakcji, że sprawa trafiła do sądu i zapadł wyrok, ale nie mogłam się pozbyć takiej myśli, ile jest takich sytuacji, które nigdy do sądu nie trafią. I czy sędzia byłby równie skłonny orzekać, gdyby ofiarą była świnia lub kura? – mówi.

Wolontariusze pracujący przy projekcie mieli regularne spotkania online z koordynatorami. Między innymi po to, by wspierać ich psychicznie i reagować na ewentualne problemy. Został też opracowany specjalny kurs e-learningowy przeciwdziałający wypaleniu aktywistycznemu dostępny na platformie e-learningowej prowadzonej przez Fundację Czarna Owca Pana Kota. – Nie oszukujmy się, działania takie jak nasze są mocno wypalające. Bo ile można znieść obrazów krzywdy zwierząt, ich bólu, śmierci spowodowanej ludzką bezdusznością i niegodziwością? Podobnie jak osoby pracujące z ludzkimi ofiarami przemocy, z chorymi w hospicjach, uchodźcami, również my obcujemy z cierpieniem i jesteśmy szczególnie narażeni na wypalenie – mówi Joanna Wydrych. Po zakończeniu projektu razem z Tomaszem Argasińskim zdecydowali się wziąć kilkomiesięczny urlop, żeby dojść do siebie po miesiącach pracy skupiającej się wokół krzywdy i śmierci.

Tinder dla sokołów

Na zrzutkę pod tytułem „nagroda za informacje o osobie, która zabija sokoły w Lublinie” pieniądze wpłaciło 1499 osób.

Angelika przelała 18 złotych i zamieściła komentarz: „Czarcik to dla Ciebie i dla spokojnej przyszłości twojej rodzinki”.

Osoba podpisana jako vanish hax swoją (ukrytą) wpłatę opatrzyła słowami: „nie wiem jakim to trzeba być pustym człowiekiem żeby truć ptaki… oby go znaleźli i dowalili mu taka karę że się nie pozbiera”

M.V. wpłacił 333 złote i ten datek uargumentował tak: „W imię zasad skurwysynu!!!”

Anonim – 49 złote – „Za wszystkie otrute sokoły i wszystkie inne zwierzęta, psychopatyczni zwyrodnialcy”.

W 2019 roku, kiedy w Lublinie otruto dwa pisklęta (Polacy na swoich komputerach mogli obserwować ich agonię), również wszczęto śledztwo. Była też zrzutka z nagrodą dla informatora. Sprawcy nie udało się znaleźć, więc po roku śledztwo zostało umorzone. Przypuszcza się, że zabija je jedna i ta sama osoba, bo Czart – podobnie jak kilka innych sokołów wędrownych w Lublinie- zmarł po zażyciu tej samej trucizny.

Wrotka przez tydzień czekała na Czarta, a potem znalazła nowego partnera. Nazywa się Czajnik. Wykluł się w 2022 roku w Grodzisku Mazowieckim, jego pradziadek Franek samodzielnie wykarmił w warszawskich Siekierkach kilka podrzuconych mu z innego sokolego gniazda piskląt (to wszystko wiadomo dzięki obrączce). Czajnik również poluje, by wykarmić przybrane dzieci. Internauci zastanawiali się, skąd wiedział, że samica jest wolna. Może „przez sokolego tindera”, może „wysłał wiadomość gołębiem”, a może po prostu „oglądał ją przez tę kamerkę, jak my”.

Raport można pobrać tutaj: https://czarnaowca.org/wp-content/uploads/Bezkarni.-Przestepstwa-przeciwko-zwierzetom.-Raport-z-monitoringu.pdf

Projekt „Mają prawa? Sprawdzamy!”  Fundacji Czarna Owca Pana Kotazostał zrealizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG.

Tekst: Ewa Wołkanowska-Kołodziej

Fot. Anna Liminowicz

Reportaż ukazał się na portalu Onet.pl

W czym możemy Wam pomóc:

Translate »
Content | Menu | Access panel