fbpx
Noc przemija! Znów przyjdzie dzień!
13 marca 2024

Młodzi ludzie w kryzysie bezdomności są często niewidzialni. Noszą modne ubrania, dziewczyny mają makijaż, siedzą na telefonie. Coraz więcej wśród nich jest takich, co mają dom, a nawet własny pokój, ale rodzice nie potrafią sobie z nimi poradzić. To naprawdę przerażające, bo pokazuje, że mamy w Polsce poważny kryzys rodziny – mówi Agnieszka Sikora z Fundacji Po Drugie.

Domino

Artur mógł dziś pospać dłużej, bo idzie na drugą zmianę. Gdy pracuje na pierwszej, musi być w Biedronce o 5.45. Budzik nastawił na 9.00, ale gdy zadzwonił, przyłożył jeszcze głowę do poduszki. Wczoraj zasiedział się do późna przed komputerem. Gadał z kumplami z gimnazjum. A te rozmowy – o życiu, o grach – to dla niego sprawa najwyższej wagi. Przyjaźń z Kubą i Grzesiem to jedyny stały punkt jego życia w ostatnich latach. – Wiele im zawdzięczam, że do tej pory ze mną są, że nie urwali kontaktu przez to wszystko, co się stało – mówi i przegarnia krótko przystrzyżone włosy palcami. – Chociaż z nimi nie gadałem, kiedy było uganianie się za schronieniem, mocno mnie wspierają. A ja czekam na każdą naszą rozmowę.

Jeszcze jak chodził do gimnazjum, było dobrze. –  Mieszkaliśmy w domku na działkach w Warszawie, mama miała partnera, dogadywali się. On zarabiał, dla mnie był trochę jak tata, który dawno temu zniknął z naszego życia. Mama zajmowała się domem – opowiada Artur.

Potem wszystko zaczęło się sypać, jak kostki domina ustawione obok siebie. Mama Artura sięgała po alkohol, a po nim kłóciła z partnerem, który w końcu się wyprowadził. Ona nie pracowała, nie mieli więc pieniędzy. Na życie, na opał, gdy przyszła zima. Po wodę musieli chodzić kilometr do źródełka oligoceńskiego, bo rury na działce zamarzły. Były partner mamy odciął im prąd. Spali w kurtkach, ale i tak było zimo. Przetrwali tak do wiosny. Wtedy trafili do Centrum Kryzysowego na Ursynowie, gdzie przydzielono im mieszkanie. Ale tylko na pewien czas. Potem był hostel prowadzony przez Stowarzyszenie Pomocy Interwencji Społecznej pomagające osobom w kryzysie bezdomności. – Mama nie czuła się tam dobrze, nie rozumiała też chyba w jakiej jesteśmy sytuacji, że nie mamy domu, nie mamy nic, ale nie żyjemy na ulicy. Nie potrafiła tego docenić, popijała, a raz upiła się bardzo mocno. Dyrektor hostelu nakazał jej wyprowadzkę.

Artur mógł zostać jeszcze przez tydzień. Od kogoś z organizacji prowadzącej hostel dostał namiar na Fundację Po Drugie, która pomaga młodym (18-25 lat) osobom w kryzysie bezdomności. Trafił do domu, który fundacja prowadzi dla takich osób. A stamtąd do mieszkania treningowego, gdzie teraz siedzimy.

– To już prawie rok, ale szybko zleciało – mówi Artur. – Dni mam wypełnione, może dlatego. Jest praca, po pracy staram się ruszyć szkołę. Zapisałem się do zaocznego liceum, mam zjazdy co dwa tygodnie. No i pracuję nad sobą. Dzięki rozmowom z panią psycholog z fundacji dotarło do mnie, że nie mogę mamy prowadzić za rączkę. Muszę się zająć sobą. Pomogła mi zrozumieć, że to, co mama robi jest złe, że to nie jest moja wina, bo na początku się obwiniałem, że mogłem zrobić więcej, pomóc bardziej. Ale to nieprawda. To rodzic powinien się tobą zajmować, a nie ty opiekować się nim. Dałem sobie zgodę, że mogę być na nią zły.

Dobrze ukryci

Drobny, ubrany w T-shirt w paski i sportowe spodnie Artur ma 20 lat. Gdy na niego patrzę, nijak mi się kojarzy ze stereotypem osoby bezdomnej, który mam w głowie. To silny stereotyp, który wygląda mniej więcej tak: mężczyzna w średnim wieku, zaniedbany, w brudnych ubraniach, często czuć od niego alkoholem i długim brakiem prysznica.

Agnieszka Sikora, prezeska fundacji Po Drugie, wyjaśnia mi, dlaczego ta grupa nie jest obecna w społecznych wyobrażeniach bezdomności. Otóż od lat pozostaje niewidzialna. System takich osób nie wyłapuje i nawet pracownicy noclegowni czy schronisk nie mają poczucia, że to jakiś znaczący problem. Raczej panuje przekonanie, że bezdomność dotyczy pojedynczych młodych ludzi. Co więcej taki obraz potwierdzają realizowane przez lata badania dotyczące bezdomności. ­– W ostatnim, przeprowadzonym w 2019 roku, ludzi w takiej sytuacji od 18 do 25 roku życia naliczono 784 na całą Polskę – mówi Agnieszka Sikora – A cóż to jest 800 osób w skali kraju? Tylko, że to nie jest prawda.

Siedzimy w jej gabinecie, w Fundacji Po Drugie na Powiślu. Choć widać, że to biuro – jest duże biurko, komputer, segregatory na regałach, przytulnie tu i trochę po domowemu. Jak w całej siedzibie fundacji. To ważne, bo to zazwyczaj pierwsze miejsce, do którego trafiają młode osoby szukające tu pomocy. W gabinecie prezeski stoi mały stolik i krzesła, gdzie można przysiąść, są ceramiczne filiżanki. Na ścianie wisi portret Agnieszki Sikory – pamiątka po nominacji do tytułu Warszawianki Roku, jaką otrzymała dwa lata temu. Na dziesięciolecie działań.

Kiedy Sikora z Ireneuszem Stawińskim i Andrzejem Martuszewiczem 12 lat temu zakładali Fundację Po Drugie, nie mieli pojęcia, że będą pracować z młodzieżą doświadczającą bezdomności. Chcieli pomagać młodym opuszczającym placówki resocjalizacyjne. Tyle że dość szybko okazało się, że podstawowym problemem tej grupy jest to, że nie mają dokąd pójść.
– W Polsce zaczęły powstawać mieszkania chronione dla młodych ludzi opuszczających pieczę zastępczą, czyli domy dziecka lub rodziny zastępcze – tłumaczy Agnieszka Sikora – Ale te rozwiązania kierowane były do młodzieży lepszej, grzeczniejszej, bardziej ogarniętej, a do tej opuszczającej placówki resocjalizacyjne, już nie. Potem dostrzegliśmy kolejną grupę młodych, która nigdy nie trafiła do pomocy systemowej, ale również doświadcza bezdomności, bowiem w swoim domu być nie może. Bo on jest domem tylko z nazwy, tam jest przemoc, alkohol, dzieją się różne złe rzeczy. Z czasem spotykaliśmy coraz liczniejszą młodzież zagrożoną bezdomnością, z bardzo różnymi historiami. Wielu z tych młodych ludzi świetnie się maskuje. Pozornie niczym nie różnią się od rówieśników.
Fundacja stworzyła dla takiej młodzieży dom i mieszkania treningowe, gdzie mogą żyć i pod okiem opiekunów stopniowo uczyć się samodzielności. Ale jej założycielom zależało również, żeby wiedzę na temat bezdomności młodych pogłębić i usystematyzować. Tak narodził się pomysł na raport „Bezdomność młodzieży i młodych dorosłych w Polsce”. W tym roku opracowała go grupa naukowców z Uniwersytetów Łódzkiego i Rzeszowskiego, dzięki wsparciu, jakie fundacja dostała na realizację projektu „Dodaj mnie” dotowanego z programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy (finansowanego z Funduszy EOG i Funduszy Norweskich). – Dokument bazuje na doświadczeniu naszym i innych osób pracujących z młodymi ludźmi w różnych częściach Polski. Zbiera też doświadczenia samej młodzieży – opowiada o nim Sikora. –  Myślę, że jest świetnym pretekstem do dyskusji na ten temat i pierwszym krokiem, żeby problem bezdomności młodzieży zacząć rozwiązywać bardziej kompleksowo. A także, żeby szukać partnerów i sponsorów dla działań, które prowadzimy.

Ty już w domu nie mieszkasz

Mieszkanie wygląda jak studenckie. Dwa pokoje, każdy z piętrowym łóżkiem, niewielka łazienka i kuchnia z beżowymi szafkami połączona z częścią wspólną, w której jest kanapa, telewizor, stół. To siódme piętro, z okien jest piękny widok – z jednej strony na dachy starych praskich kamienic, z drugiej – na warszawskie city za rzeką, z Pałacem Kultury i Nauki i drapaczami chmur. Artur mieszka w jednym pokoju, sam. Na łóżku zrobił zasłonę z kraciastego koca, by mieć tam intymny kąt. W rogu stoi biurko, a na nim komputer, przez który rozmawia z kumplami. Obok zapakowany keyboard – bardzo chce się uczyć na nim grać. Drugi pokój zajmują Benio i Florek. Uderza, jak tu czysto.

– Kiedy się wprowadziłem, nie było tak – opowiada Artur. – Od razu kupiłem środki czystości i się za to wziąłem. Chłopak, który tu wtedy mieszkał, chyba się tym zainspirował i też się włączył w sprzątanie. Tamten chłopak już się wyprowadził, a wprowadzili Florek i Benio, więc teraz dbamy o to we trzech.

Utrzymanie porządku to jedna z zasad, której muszą przestrzegać młodzi lokatorzy. Pozostałe: trzeba żyć w abstynencji od alkoholu i narkotyków, opłacić 700 zł czynszu za osobę oraz pracować nad poprawą swojej sytuacji. Co to znaczy?

– To bardzo indywidualne – ktoś pójdzie na terapię, ktoś się jeszcze uczy, kolejna osoba idzie do pracy zarobkowej. Ale na pewno chcemy wpoić młodym ludziom, że najlepszym rozwiązaniem dla nich jest praca, praca i jeszcze raz praca. Nad sobą i pozwalająca zdobyć środki do życia. Że nie wystarczy mieszkać w mieszkaniu treningowym i brać prysznic  – tłumaczy mi Agnieszka Sikora.

Fundacja Po Drugie, której jest prezeską, prowadzi w Warszawie 6 mieszkań treningowych. Każde ma swojego opiekuna, który wpada tam kilka razy w tygodniu, sprawdza przestrzeganie zasad, ale też wspiera młodzież w pokonywaniu trudności i wyjściu z kryzysu. – Oni potrzebują dorosłego, kogoś kto będzie się nimi interesował i o nich dbał, bo są bardzo młodzi i mają ogromne braki – podkreśla Agnieszka Sikora.

Mieszkanie Artura, Florka i Beniego jest szczególne, bo mogą w nim żyć osoby z całej Polski (w czterech pozostałych, finansowanych przez miasto stołeczne, tylko te z Warszawy, w jednym – z Ukrainy). To kolejne działanie Fundacji Po Drugie zrealizowane w ramach projektu „Dodaj mnie”.

Dzięki temu schronienie znaleźli tu pochodzący z Radomia Florian i Benio, który wychował się pod Garwolinem.

– Ja bym to mieszkanie inaczej urządził, kompletny remont tu zrobił – mówi Florek i uśmiecha się delikatnie pierwszy podczas naszego spotkania. Wysoki, szczupły Florian to artystyczna dusza. Ubrany na czarno, kilka kosmyków ciemnych, sięgających do ramion włosów farbuje nad czołem na blond. Na szyi nosi metalowy wisior, w wardze kolczyk. Uwielbia rysować. – Ale czuję ogromną wdzięczność, że mogę tu być, że mam gdzie mieszkać. Bo inaczej bym nie miał. Na wsparcie rodziny liczyć nie mogę. A to jest spokojne miejsce, bez stresu. Wiem, że mam gdzie spać i to mi pozwala funkcjonować normalnie.

Florian nie lubi za dużo mówić, o sobie ani w ogóle. Trochę jednak opowiada. Urodził się w bardzo zamożnej rodzinie, mieszkali w domu jednorodzinnym, ojciec prowadził firmę. Ale sięgał po alkohol, a kiedy się napił, znęcał się nad mamą, więc ta odeszła z trójką dzieci, gdy Florek miał niespełna 7 lat. Żyli potem w bloku, a widmo przeszłości ciążyło nad nimi. Wrażliwy Florek nie mógł odnaleźć się wśród rówieśników. Uwierzył trochę w siebie, gdy dostał się do liceum plastycznego. Ale w drugiej klasie z powodu depresji zawalił szkołę i wyleciał. Jest w tej historii samookaleczanie, jest pobyt ośrodku socjoterapeutycznym i w szpitalu psychiatrycznym. A także decyzja mamy, że po tym, jak z niego wyszedł, a skończył już 18 lat, nie ma dla niego miejsca w domu. Bo ona nie wie już, jak pomóc swojemu dziecku. Florek pomieszkiwał trochę u znajomych – tydzień spędził na Mokotowie, tydzień w Mińsku Mazowieckim, aż ktoś dał mu adres Fundacji Po Drugie.

Agnieszka Sikora z fundacji podkreśla, że coraz częściej trafiają do nich młodzi ludzie, którzy niekoniecznie pochodzą z tzw. „rodzin patologicznych”, gdzie rodzice piją, nie pracują, mają kłopoty z prawem, korzystają z pomocy społecznej. – To dzieciaki, które mają dom, nawet swój pokój w tym domu, ich rodzice pracują, ale nie potrafią sobie poradzić z własnym dzieckiem. Bywa, że rozpaczliwie od lat szukają różnych rozwiązań, chodzą po psychologach, psychiatrach, ale się nie udaje – mówi Agnieszka Sikora. – I ci rodzice się poddali. Czasem bardzo się cieszą z tego, że ich syn czy córka trafili do nas, bo odzyskują nadzieję, że może w końcu ktoś ich dzieci naprawi. To naprawdę przerażające, bo pokazuje, że mamy w Polsce poważny kryzys rodziny. Co naturalnie ma związek także z kryzysem zdrowia psychicznego, o którym ostatnio dużo się mówi. Znaczącą grupą wśród młodych zagrożonych bezdomnością stały się też osoby LGBTQ+.

Łowy

– No i co sądzisz o tym miejscu? – pyta Kacper, z którym bardzo szybko przechodzimy na „ty”. Zaskoczyło mnie, przecież świetnie je znam. Chodzę tędy do Cafe Kulturalna i Teatru Dramatycznego, przechodzę w drodze do Kinoteki, na Dworzec Centralny i do Złotych Tarasów. To samo centrum Warszawy, serce stolicy. ­– No właśnie – mówi Kacper – A ja tu widzę coś jeszcze. Osoby, które potrzebują pomocy. Często się zastanawiam, jak to jest, że tu się dzieje życie ludzi, którzy dobrze sobie radzą i dobrze o sobie myślą, a zaraz obok wydarzają się dramaty.

Kacper jest jednym ze streetworkerów Fundacji Po Drugie. Chodzimy wokół Pałacu Kultury, gdzie ma najwięcej patroli, a on opowiada, że w ich trakcie włącza mu się inny tryb patrzenia. Pod powierzchnią wielkomiejskiego, szybkiego życia dostrzega to drugie, które tu się toczy. Życie ludzi, którzy z różnych powodów balansują na krawędzi – czasami nie mają gdzie spać, czasem co zjeść, a czasem po prostu brakuje im osoby, z którą można by pogadać o życiowych dylematach i decyzjach, znaleźć w niej oparcie. Duży skwer otaczający Pałac Kultury z czterech stron, tak zwana „Patelnia”, czyli placyk przed wyjściem z metra Centrum, schody przy Złotych Tarasach i ulica Chmielna to miejsca, gdzie gromadzi się młodzież i nastolatki zagrożeni kryzysem bezdomności.

Kacper ma 27 lat, studiuje pedagogikę i jest nauczycielem w świetlicy w szkole podstawowej. Szczupły, kręcone długie włosy spina w wysoki kucyk, ubrany na luzie, słucha uważnie, mówi spokojnym, cichym głosem. W Fundacji Po Drugie odbywał praktyki. Potem wraz z kilkunastoma innymi osobami przeszedł szkolenie dla streetworkerów.

–  To była absolutna innowacja dla nas – opowiada o szkoleniu Agnieszka Sikora – A stworzenie grupy streetworkerów peer-to-peer było ogromnym wyzwaniem. Chodziło o to, by były to osoby w podobnym wieku, co nasi odbiorcy, które same doświadczyły bezdomności lub były nią zagrożone, ale udało im się z tych trudności wyjść. Ich doświadczenie, perspektywa jest bezcenna, bo pozwala im lepiej rozumieć niektóre sytuacje i łatwiej się komunikować z młodzieżą. Działają na ulicach Warszawy od kwietnia tego roku i dzięki nim do fundacji już trafiło kilka osób.

–  Na patrolach idziemy na łowy, szukać kogoś, kto może potrzebować szeroko pojętej pomocy – mówi Ola i głaszcze Korka i Marcela, dwa kundelki w typie terierów, które kręcą się obok naszych nóg. Odwiedzam ją w domu pod Warszawą, gdzie utknęła ze złamaną nogą miesiąc temu. – Albo mówiąc inaczej wychodzimy z usługą. Fundacja ma w swojej ofercie psychologa, doradcę zawodowego, mieszkania treningowe, dom dla młodzieży, pomoc prawną – wylicza Ola. – Młodzi ludzie mogą wpaść do siedziby, zjeść kanapki, wybrać sobie ubrania, skorzystać z komputera, żeby poszukać pracy.

– Co ważne, jesteśmy po drugie, po trzecie i po czwarte. Nawet jak ktoś korzystał już z pomocy naszej fundacji, ale coś mu nie wyszło i znów wylądował na ulicy, może do nas wrócić i dostanie wsparcie – podkreśla Kacper.

– Jak rozpoznaję odbiorców? Bardzo różni są i każdy ma swoją historię – opowiada Kacper. – Wiele osób ma modne ubrania, makijaż, siedzi na telefonie. Ale staram się pod tymi fajnymi ciuchami zauważyć ich potrzeby i blizny – psychiczne i fizyczne, po samookaleczeniach. Moją uwagę zwraca mimika, postawa ciała, a czasami to, że ktoś jest głośny, jakby nieustająco chciał przyciągać uwagę. Często zdarza się, że osoba potrzebująca pomocy nawiązuje ze mną dłuższy wzrokowy kontakt. Nie musi nic mówić, bo ja już wiem, że coś jest na rzeczy. Czasem zagadasz do kogoś pięć razy i dopiero za szóstym się uda, czasem zaskoczy przy pierwszym kontakcie. A czasem wystarczy z kimś  porozmawiać. Weźmy taką sytuację. Dwie dziewczyny, lat na oko 16, zaczepiają nas ostatnio na patrolu, czy sprzedamy im narkotyki. My na to, że niczego nie sprzedajemy. Zaczynam jednak z nimi gadać, pytam czemu tego szukają, o co chodzi. I po godzinie rozmowy one mówią: wracamy do domu, niczego już nie będziemy kupować. Bardzo ważny jest właściwy moment, kiedy ktoś chce zmienić coś w swoim życiu, trzeba być na niego wyczulonym.

– Nigdy nie mówimy do naszych odbiorców w duchu: to ja hero, przyszedłem cię ocalić – podkreśla Ola. – My wyciągamy pomocną dłoń, dajemy szansę, żeby ci ludzie mogli sami siebie uratować. Bo żeby coś z tego wyszło, oni muszą się w to zaangażować, otworzyć na zmianę swojego życia.

– Dużo trudniej byłoby nam się w tym wszystkim poruszać bez szkolenia – mówią zgodnie Ola i Kacper. Składały się na nie zajęcia z doświadczonymi streetworkerami, psychologami, seksuologiem, z pierwszej pomocy, ale też nauka dbania o własne bezpieczeństwo na patrolach (streetworkerzy zawsze chodzą parami) i mapowania miasta pod kątem organizacji, do których można wysłać potrzebującą osobę zależnie od jej aktualnych potrzeb.

– Mnie szkolenie bardzo dużo dało też osobiście. Mnóstwo rzeczy mi kliknęło dzięki niemu – dodaje Ola. – Miałam swoje trudne doświadczenia, nie chcę tutaj opowiadać jakie, ale było ciężko. Od dwóch i pół roku pracuję nad tym, chodzę na terapię. Dzielę się swoją historią z naszymi odbiorcami, to pomaga przekuć ją w coś dobrego. Kiedyś czułam się niewidzialna i wydawało mi się, że nie mam innym nic do zaoferowania. Bycie w tym projekcie pomogło mi wyjść z mojej skorupki i rozciągnąć się szerzej, dojrzeć potrzeby innych. To mnie ubogaca.

Pytam ją o tatuaż na klatce piersiowej, wyrazisty, ale zarazem delikatny. Widnieje na nim połówka  księżyca sklejona z połową słońca i litery w nieznanym alfabecie. – To z Tolkiena – wyjaśnia –  jednej z moich ukochanych książek. Znaczy: „Noc przemija! Znów przyjdzie dzień!”. Zrobiłam go niedawno.

Komplement

Benio pokazuje puchar z ogólnopolskich zawodów karate shorin ryu, który stoi na szafce w jego i Florka pokoju. W 2019 roku zajął pierwsze miejsce. Wyciąga telefon i odpala filmiki, które nagrał z bratem i siostrą, a potem sam zmontował. W stroju karateki prezentuje na nich swoje umiejętności w rytm muzyki. Jest świetny.
– Dwa lata nie ćwiczyłem przez to wszystko – mówi. – Jak wróciłem na treningi, sensei zapytał mnie, jak można tak sobie zniszczyć ciało.
Alkohol i narkotyki to były jego sposoby na smutek i stres. Gdy miał 14 lat po chorobie zmarła mama. Tata odsunął się na bok, więc Beniaminem i piątką jego rodzeństwa zajęła się babcia. Zamieszkali razem na niespełna czterdziestu metrach. Gdy przed maturą rzuciła go dziewczyna, to było już za dużo. Sięgnął po alkohol i inne substancje. – Wstyd się przyznać, ale szedłem na egzamin na kacu – ciągnie opowieść. – Ale zdałem i wyjechałem do Holandii. Wróciłem do mieszkania babci po miesiącu, akurat miałem 19 urodziny. Byłem nabuzowany od różnych substancji, które tam są łatwo dostępne i odwaliłem kilka słabych akcji. Doszedłem do stanu, gdy było mi już wszystko jedno.

Można powiedzieć, że miał szczęście. Rodziną od śmierci mamy opiekowała się koordynatorka z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. To ona namówiła Beniego, by poszedł do szpitala na detoks, a potem do psychiatryka na dalsze leczenie. – Spędziłem tam 4 miesiące i ciężko to wspominam – mówi i sięga po wielki kubek z herbatą, który specjalnie przywiózł sobie z domu babci, bo nie lubi co chwilę parzyć jej od nowa. – Kiedy wyszedłem, pani koordynator pojechała ze mną do Fundacji Po Drugie. Tam usłyszałem, że następnego dnia, to był Nowy Rok 2023, mogę zamieszkać w domu dla młodzieży, który fundacja prowadzi. Ale zanim się tam zgłosiłem, podkusiło mnie, żeby się trochę napić. Myślałem, że to nic. Jednak w domu zasada abstynencji działa bezwzględnie. Gdy wyczuli ode mnie alkohol, powiedzieli, że mam wytrzeźwieć i wrócić na drugi dzień.
Próbował spać na Dworcu Centralnym, ale przegoniła go ochrona, potem na ławce – było za zimno. Ostatecznie starszy brat znalazł mu tani hotel na jedną noc. Ale to dotknięcie bezdomności zrobiło na nim wrażenie. Następnego dnia, wyspany i po prysznicu pojechał do fundacji. Od tego czasu bardzo pilnuje trzeźwości. Pół roku mieszkał w domu dla młodzieży, który prowadzi Fundacja Po Drugie. Tam opiekunowie są z młodymi ludźmi 24 godziny na dobę. W czerwcu przeniósł się do fundacyjnego mieszkania treningowego.
– To, że mam gdzie spać, obejrzeć film na laptopie, ugotować sobie obiad, pozwoliło mi wyjść na prostą. Mam pracę – sprzątam w fastfoodzie, od października zacząłem studia na kulturoznawstwie na UKSW w Warszawie. Interesuje mnie kultura, socjologia, filozofia, moja mama była antropologiem kultury – opowiada i podpiera twarz na dłoni. Beniamin ma 20 lat. Wysoki blondyn ubrany w idealnie białą bluzę z napisem Chicago i czarne spodnie. Na palcach nosi srebrne, grube, rzeźbione obrączki. Mówi spokojnym, cichym głosem. – Wróciłem do treningów karate. Lubię to bardzo – uczy dyscypliny, szacunku, to cała filozofia. Bardzo chciałbym pojechać zimą na obóz treningowy w Bieszczady, tak jak kiedyś. Sensei powiedział mi niedawno, że wraca mi dynamika. Taki komplement od senseia, to naprawdę coś.

Projekt „Dodaj mnie” Fundacji Po Drugie został zrealizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG.

Tekst: Agnieszka Wójcińska

Fot. Anna Liminowicz

Reportaż ukazał się na portalu Onet.pl

Print Friendly, PDF & Email

W czym możemy Wam pomóc:

Translate »
Content | Menu | Access panel