fbpx
Opowieść o przerywaniu ciszy  
14 marca 2024

Ciszę można usłyszeć na przykład w słuchawce telefonu. Gdzieś pomiędzy zdaniami: „Czy to dobry numer?”, „Mogę zająć pani czas?”, „Właściwie nie wiem, po co dzwonię…”.

Cisza może też złapać za gardło. Na przykład na terapii, kiedy trzeba wrócić myślami do zdarzeń sprzed roku, zbyt strasznych, żeby ubrać je w słowa. Nawet jeżeli się znajdą, cisza zadba o to, żeby nie wydostały się na zewnątrz.

Cisza czai się w oczach sąsiadów, którzy odwracają wzrok, pobrzmiewa w milczeniu najbliższej rodziny, odbija się echem w słowach „Nie przesadzaj!” rzuconych przez koleżankę.

Przemoc wobec kobiet kwitnie w ciszy. Z badań profesor Beaty Gruszczyńskiej z Katedry Kryminologii i Polityki Kryminalnej Uniwersytetu Warszawskiego w 2013 roku wynika, że co czterdzieści sekund kobieta w Polsce pada ofiarą przemocy – fizycznej, seksualnej, psychicznej czy ekonomicznej. Na szczęście są osoby, które z walczą z ciszą. Oto ich broń.

Cisza w Koluszkach

Pierwszy krok zrobiła Mariola. W marcu 2018 roku spotkała się z koleżanką na kawę. Znajoma powiedziała, że jeździ do Łodzi na spotkania organizowane przez Ścieżkę Kobiety. Podróżniczki opowiadają tam o swoich eskapadach, poetki recytują wiersze, są warsztaty malowania na batiku. Okazało się, że nie tylko ona. W tych spotkaniach regularnie bierze udział kilka pań z Koluszek. Więc Mariola się zdenerwowała: „Moje dziewczyny nie będą jeździć do Łodzi!”. Mariola Garnys-Jaskóła całe życie pracowała w edukacji, teraz jest dyrektorką przedszkola. Z gminą Koluszki związana od dziecka, aktualnie mieszka w Będzelinie. „Gdyby nie Warszawa, to Będzelin byłby stolicą Polski” – mówi się w Koluszkach. Dlaczego? „Bo tam mieszka Mariola!”. Ciągle rozpiera ją energia do działania.

Więc ledwo dopiła kawę z koleżanką, a już biegła do urzędu po błogosławieństwo władz. A potem do lokalnej restauracji, żeby zapytać, czy mogłaby tam organizować spotkania dla kobiet. Zebrał się komitet organizacyjny, wymyśliły nazwę: „Okiem Kobiety”. Na pierwsze spotkanie przyszło 120 osób. To wielki sukces, bo Koluszki mają nieco ponad trzynaście tysięcy mieszkańców. Był koncert zaprzyjaźnionego tenora, akcja charytatywna dla chorego chłopca. Postanowiły, że będą spotykać się w drugi czwartek każdego miesiąca. Chętnych, którzy chcieli zaprezentować swoją pasję, zgłosiło się wiele – była prelekcja pani kosmetolog, warsztaty decoupage’u, historyk fascynująco opowiadał o ziemi łódzkiej.

Drugi krok zrobiła Bogna. Przyszła na jedno z organizowanych przez Mariolę spotkań. Od razu złapały wspólny język. Bogna Stawicka właśnie przeprowadziła się na wieś pod Koluszkami. Wcześniej mieszkała w Łodzi, była pełnomocniczką do spraw równego traktowania prezydent Hanny Zdanowskiej, wciąż jest szefową stowarzyszenia kobiety.łódź.pl. Jednak czuła, że powoli zbliża się czas na emeryturę, chciała już leżeć w hamaku i czytać książki. A w Łodzi ciągle coś się działo. Stwierdziła, że czas powoli oddać pole do działania innym.

Bogna szybko zauważyła, że na wsi jest dużo wdów. Ich mężowie nie wytrzymali nadmiaru alkoholu. Nawet jeżeli te kobiety wyjdą znowu za mąż, mają ten sam problem. Bez alkoholu nie ma rozrywki. Bogna zorganizowała na świetlicy imprezę z okazji otwarcia nowego klombu, cała wieś dostała zaproszenia. I nagle ktoś dzwoni: „A alkohol będzie?”. Bez alkoholu nie ma też żałoby. Ktoś stracił żonę i nastawienie bliskich było takie: „Jak sobie trochę popije, to może zapomni?”. Bogna zauważyła też przemoc domową, o której wszyscy wiedzą, ale nikt nie mówi głośno, tylko mimochodem. Kiedyś sąsiadka wspomniała o kobiecie, która „nadepnęła na grabie” i dlatego ma podbite oko. I jeszcze zwróciło jej uwagę to, że w pobliskich Koluszkach właściwie nie ma organizacji pozarządowych. W ogóle niewiele się dzieje. Jest kino, dwie kawiarnie, ale dojrzałe kobiety raczej tam nie chodzą. Nie ma takiego zwyczaju.

A na każde spotkanie „Okiem kobiety” przychodziło 15-20 uczestniczek. Czasem, gdy tak siedziały przy kawie czy herbacie, zaczynały się rozmowy o problemach. Któraś wspomniała, że mąż sąsiadki pije, inna, że dziecko nie radzi sobie w szkole, a jeszcze inna nie może znaleźć pracy. A przecież na spotkania przychodzą najbardziej aktywne kobiety z okolicy. Ile tkwi samotnie z problemami w domu i nie ma do kogo się zwrócić? Tak pojawił się pomysł, żeby otworzyć w Koluszkach „Punkt pomocy, wsparcia i rozwoju”. Lawina ruszyła. Mariola miała charyzmę i talent do integrowania ludzi. Bogna wiedziała, jak zdobyć dotację na projekt „Kolej na równość” z programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy (finansowanego z Funduszy EOG i Funduszy Norweskich, przyp. red.).

Razem poszły do burmistrza Koluszek z prośbą, by objął projekt patronatem. A on przestraszył się, że jest feministyczny. Co tu ukrywać – w Koluszkach to słowo nie kojarzy się najlepiej. Więc Mariola zarzekała się, że nie jest żadną feministką, Bogna podkreślała, że ona jest, ale to Mariola rządzi. Wyraźnie zaznaczyły, że projekt będzie się koncentrował na równości i że mężczyźni nie będą z niego wykluczeni. W końcu burmistrz się zgodził.

Ponieważ trwała pandemia, najpierw uruchomiły telefon. Popołudniami, w wyznaczonych godzinach, przy aparacie dyżurowała psycholożka, policjantka, radna. Wybrały osoby, które cieszyły się społecznym zaufaniem, żeby dzwoniące nie bały się przed nimi otworzyć. Reklamowały numer w lokalnej gazecie, na Facebooku, rozdawały ulotki. Na spotkaniach „Okiem kobiety” zawsze wisiał baner. Kiedy pandemia nieco zelżała, spytały burmistrza, czy nie znalazłby dla nich jakiegoś lokalu. Dostały nieduży pokoik w budynku klubu seniora. Mieszczą się w nim dwa małe stoliki i kilka krzeseł. No i czajnik, żeby wstawić wodę na herbatę. Wystarczy.

Kino, spacer i pomalowane paznokcie

Jednak kobiety i tak wolą dzwonić.

Najpierw cisza. Potem nieśmiałe pytania: „Czy to na pewno dobry numer?”, „Czy mogę zająć pani czas?”. A potem dzwoniąca wyrzuca z siebie wszystko, co jej leży na sercu. Zazwyczaj leży alkoholizm męża – patologiczny albo kulturalny. Są mężowie, którzy wszczynają awantury, bywają agresywni. Ich żony paraliżuje strach. Ale są i tacy, którzy pracują, przynoszą do domu pieniądze, ale co wieczór relaksują się wypijając pięć piw. Ich żony nie mogą się z nimi porozumieć, relacja jest w rozpadzie.

Telefon odbiera Katarzyna Hejduk-Mela, pani psycholog, która pracuje też w lokalnych Ośrodkach Pomocy Społecznej, więc świetnie zna sytuację.

– Kobiecie w Koluszkach trudno samej utrzymać siebie i dzieci, nawet jeżeli pracuje – diagnozuje. –  Nie wynajmie mieszkania, bo jest deficyt na rynku, są nawet droższe niż w Łodzi. Te kobiety często nie widzą żadnej możliwości zmiany swojego życia. To jest dla nich potrzask.

– I co pani radzi kobietom w potrzasku? –pytam.

– Proszę, żeby pomyślały o tym, co mogą zrobić dla siebie. Często są skupione na mężczyźnie – czy się dzisiaj napił, czy oddał wypłatę? A ja staram się dać im siłę, żeby przeniosły uwagę na siebie. To jest podstawa pracy z osobą współuzależnioną.

Czasem pyta dzwoniącą, jak by chciała, żeby wyglądało jej życie? A ona mówi: „Nie wiem”. Bo od dwudziestu lat ciągle zajmuje się ciągle domem, dziećmi i pracą. Jest w tym sama, mąż często jest dla niej tylko problemem. Ma pieniądze, żeby iść do kina, ale nie może się przemóc – „Sama mam iść?”. „To może pani zacznie od spaceru?”. „Ludzie będą na mnie patrzeć jak na głupią”. Czy kobieta, która wstydzi się pójść sama na spacer, znajdzie w sobie siłę, by się rozwieść? Trzeba zacząć od najmniejszego kroku. Na przykład od pomalowanych paznokci.

Kiedy kobiety już zdecydują się wybrać numer i przerwać ciszę, czasem zgłaszają przemoc fizyczną. Jednak częściej jest to przemoc psychiczna – uwłaczanie, poniżanie, powtarzanie trujących zdań: „Beze mnie jesteś nikim!”, „Nie poradzisz sobie!”. Jeżeli kobieta usłyszy je sto razy, zaczyna w to wierzyć. Jedna z dzwoniących powiedziała, że gdyby została pobita, mogłaby pójść na policję i zrobić obdukcję. A tak? Wszyscy uważają, że to fajny mąż i ojciec, który bawi się z dziećmi. Tylko ona wie, jaki jest naprawdę. Zdarza się też przemoc ekonomiczna, wydzielanie pieniędzy, decydowanie o zakupach. Ona chce pójść na kurs, ale on się nie zgadza. Kobieta ma być w domu i żadne kursy nie są jej potrzebne.

Kasi udało się jedną kobietę zmotywować, żeby poszła na policję. Jedna zaczęła przychodzić do punktu na rozmowy. W innych przypadkach na końcu rozmowy słyszała w słuchawce: „Chociaż się pani wypłakałam”. Nawet jeżeli kobieta nie ma teraz siły wprowadzić w życie żadnych zmian, ulgą jest już to, że może komuś opowiedzieć o problemach. Kobiety często nie mają z kim porozmawiać albo słyszą od koleżanek: „Nie przesadzaj, wszyscy piją”.

A Kasia potrafi słuchać, potrafi też doradzić. Rezygnacja z siebie w związku to bliski jej temat. Skończyła studia psychologiczne, ale miała przerwę w pracy w zawodzie. Wróciła do niej dwa lata temu po rozwodzie z mężem i po własnej terapii. Poradziła sobie – wychowuje trójkę dzieci, ma pracę, hobby, znajomych. Jeżeli kobieta prosi ją, żeby się podzieliła swoją historią, robi to.

Kto dzwonił do punktu? Nie wiadomo. Na początku był pomysł, żeby dzwoniące pytać chociaż o wiek i wykształcenie. Okazało się jednak, że to niemożliwe. Kiedy padało jakiekolwiek osobiste pytanie, po prostu się rozłączały. W słuchawce znów zapadała cisza.

 

Precyzyjne słowa

              Jeżeli któraś zgodziła się spotkać, to z policjantką.

Marta Marczak, konkretna i zdecydowana, świetnie obeznana w prawie i procedurach, od razu budzi zaufanie.

– Dużo kobiet zgłasza przemoc domową na policję? – pytam.

– Dużo jej nie zgłasza – słyszę.

Dlaczego? Odpowiedź można wywnioskować z pytań, które kobiety zgłaszające się do punktu zadają policjantce.

Po pierwsze – potrzebują pomocy, żeby uświadomić sobie, że to, co dzieje się w ich domach czy relacjach, to jest przemoc. Mówią ogólnie: „Dzieje mi się krzywda”, „Czasem mąż mnie obraża”. Trzeba im pomóc precyzyjnie nazywać to, co je spotyka – izolacja, ośmieszanie, zmuszanie do określonego zachowania, nadmierna kontrola.

Po drugie – nie wiedzą, jak wygląda postępowanie karne i na co mają być przygotowane. A jeżeli ktoś nie wie, czego może się spodziewać, to nic dziwnego, że się boi.

I po trzecie, może najważniejsze – kobiety obawiają się zgłaszać przemoc, bo wydaje im się, że w ten sposób zrobią krzywdę rodzinie. Sprawcy wbijają im to do głów. A przecież są różne dostępne rozwiązania. Można na przykład skierować sprawcę na obowiązkową terapię.

Sprawy o przemoc domową są obciążające. Dopóki nie będzie wystarczających dowodów, nie będzie zarzutów. Więc ofiary muszą udowodniać, że doświadczają przemocy. I często niestety policja nie jest w stanie doprowadzić do skazania sprawcy. Kobiety boją się tego procesu, szybko się zniechęcają.

– Tłumaczę im, że ważniejsze niż wyrok są umiejętność wyjścia z sytuacji zagrażającej bezpieczeństwu, wzmocnienie pewności siebie, nauka stawiania granic – mówi Marta Marczak. – W ten sposób wygrywają życie. Znam kobiety, które wygrały proces karny, sąd potwierdził, że mąż jest sprawcą, a w życiu dalej są pod jego wpływem i boją się postawić granice. Jedno jego spojrzenie powoduje, że są sparaliżowane.

Marta Marczak odebrała sporo telefonów. Pojechała na jedną interwencję. Kilka kobiet zdecydowało się także z nią spotkać – w punkcie, na komendzie albo poza komendą, jeżeli się wstydziły. Tylko tyle i aż tyle.

Kalendarz, targi i równość

Punkt pomocy był sercem projektu, ale stowarzyszenie „Okiem kobiety” działało też na innych frontach walki o równość. Członkinie zaprojektowały kalendarz. Każdy miesiąc zdobiło zdjęcie pracowników i pracowniczek innego zawodu – była straż pożarna, szkolnictwo, policja, urząd miasta. Uszyły też torby z równościowymi hasłami: „Dogadajmy się nawzajem, wtedy grudzień będzie majem”. Pojechały do Oslo na szkolenia organizowane przez organizację Terram Pacis, która zajmuje się obroną praw człowieka. Nauczyły się tam, jak skutecznie analizować potrzeby społeczności. Odwiedziły też w Oslo Muzeum Międzykulturowe. Zorganizowały w Koluszkach Targi Inicjatyw Kobiecych „Równy Gość”, gdzie kobiety prezentowały różne pomysły na biznes, ale mężczyźni też byli mile widziani.

– Mam wrażenie, że więcej kobiet zaczęło rozumieć, na czym polega równość i jakie mają prawa – mówi Mariola Garnys-Jaskóła. – Ale najbardziej zmienili się mężczyźni. Na początku słyszałyśmy od nich: „Feministki!”. Z czasem zrozumieli, że chcemy tylko podkreślać równość, nie mamy zamiaru ich zniszczyć. Zaczęli nas wspierać. Kiedy organizowałyśmy piknik równościowy i inne wydarzenia, pytali, w czym mogą pomóc.

„Punkt pomocy, wsparcia i rozwoju” wciąż działa – w trzy czwartki miesiąca, w godzinach 16-18. W umysłach mieszkanek Koluszek i okolic powoli utrwala się świadomość, że jest miejsce, gdzie mogą zadzwonić w razie problemów. Że są zupełnie same ze swoją krzywdą. Być może niebawem cisza, która spowija wiele domów, zacznie powoli pękać.

Cisza w Opolu

Małgorzata Kulczycka trwała w ciszy przez kilkanaście lat. Dopiero chwilę przed trzydziestką uświadomiła sobie, że jako dziecko doświadczyła przemocy seksualnej. Wcześniej po prostu tego nie pamiętała, wspomnienia czaiły się w podświadomości, skutecznie wyparte. Wypłynęły na powierzchnię, kiedy różne znajome zaczęły opowiadać, że ich córki doświadczyły przemocy – niepokojącej sytuacji w szkole, nieodpowiedniego dotyku ojca albo partnera matki. I nagle ten obraz po prostu do niej wrócił. To była pierwsza rysa na ciszy.

Druga pojawiła się, kiedy Gocha została trenerką WenDo, metody samoobrony i asertywności dla kobiet. W grupach, które prowadziła, wysłuchała wielu opowieści. Spotkała bardzo dużo kobiet, która doświadczyły przemocy seksualnej. Wiele z nich po prostu o tym nie wiedziało. Bo tu nie chodzi wyłącznie o gwałt czy jawne molestowanie. To także pogwizdywanie na ulicy, klepanie po tyłku, obnażanie się, seksistowskie dowcipy, uwagi szefa, który zagląda w dekolt. To także wymuszanie seksu przez męża. Często żona jest przekonana, że seks w małżeństwie to jej obowiązek. Bywa, że kobiety nie wiedzą, czego doświadczyły, bo o tej codziennej przemocy prawie się nie mówi. To sprawia, że tkwią w nieświadomości. I w ciszy.

Gocha postanowiła tę ciszę zniszczyć. Jest aktywistką z zawodu i powołania, od 2016 roku działa w stowarzyszeniu „Manufaktura Inicjatyw Różnorodnych” w Opolu. Pewne tematy po prostu ją wołają, szczególnie te, które są zamiatane pod dywan. Tak pojawił się pomysł na projekt „Moc w przemoc”, który miał wesprzeć kobiety z doświadczeniem przemocy seksualnej. Żeby poczuły się silne. Żeby odważyły się mówić. I żeby zainspirowały do tego kolejne kobiety.

Udało się zdobyć dotację z programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy. W 2019 roku dziewczyny ze stowarzyszenia zamieściły ogłoszenie o rekrutacji na stronie internetowej i Facebooku. Osobiście zapraszały też osoby, o których wiedziały, że mogą być zainteresowane. Zakładały, że w projekcie weźmie udział piętnaście kobiet z Opola. Jednak wybuchła pandemia, więc zdecydowały się na spotkania online i postanowiły, że zbiorą grupę z całej Polski – zgłosiły się dziewczyny z Warszawy czy z Bydgoszczy.

– Nie wartościowałyśmy, czy kobieta doświadczyła zbiorowego gwałtu, czy drobnych aktów przemocy – podkreśla Gocha. – A mimo to podczas rozmów rekrutacyjnych często zdarzało się, że kobiety wątpiły, czy na pewno zaznały wystarczająco dużo krzywdy, żeby się zakwalifikować. To pokazuje, z jakim tabu musiałyśmy się mierzyć.

Zaczęły pracę nad przerywaniem ciszy na trzydniowych warsztatach. Co robiły? Na początku dzieliły się historiami w bezpiecznym miejscu. Zadbały o kojącą przestrzeń w sali, kupiły miękkie poduszki z misia. Kiedy dziewczyny usiadły w kręgu i opowiadały o trudnych przeżyciach, miały się do czego przytulić. Warsztaty o seksualności prowadziła Karo Akabal, założycielka Sex&Love School, a te o traumie w ciele edukatorka seksualna, Kamila Raczyńska-Chomyn. Niewiele się mówi o cielesnych śladach.

– Chciałyśmy pokazać, jak dużo rzeczy może nam pomóc wrócić do zdrowia – opowiada Gocha. – Wiadomo, że warto rozpocząć psychoterapię, ale mało kto zdaje sobie sprawę, że można też zapisać się do osteopatki na masaż brzucha.

Ciszę przerywa też krzyk i cios. Na warsztatach WenDo dziewczyny ćwiczyły proste techniki, które pozwolą im obronić się w sytuacji zagrożenia. Każda ma na dłoni mięsień, którym może rozwalić napastnikowi nos. Może też przełamać nim deskę.

Oprócz tego, jak używać siły, uczyły się, jak emanować siłą. Czasem, by uniknąć przemocy, wystarczy zmiana postawy, wyprostowanie się, pewny krok, zdecydowanie w głosie. Warto też ćwiczyć spojrzenie Bazyliszka, żeby umieć w ciągu sekundy zamienić napastnika wzrokiem w kamień. Warto krzyczeć. Kobiety rzadko krzyczą, bo od dziecka uczy się je, żeby były cicho i nie zajmowały miejsca. Że ich ciała nie należą do nich i mogą o ich losie decydować inni. Więc trzeba się przemóc, żeby się bronić. Żeby wrzasnąć. Żeby uderzyć przez deskę.

Każda ma jakieś narzędzia do obrony, tylko musi poczuć w sobie siłę. W warsztatach brała udział osoba z niepełnosprawnością ruchową uniemożliwiającą przebicie deski. Jednak okazało się, że ma broń w postaci wózka. Jest w stanie przesunąć nim kanapę, na której siedzi pięć osób.

Opowiadanie historii

Samorzecznictwo to mówienie o swoich doświadczeniach, problemach i potrzebach, żeby zmienić świat. Chcesz spróbować? Następnym razem, kiedy ktoś w twojej obecności opowie seksistowski dowcip, powiedz: „Doświadczyłam przemocy seksualnej i uważam, że ten żart nie jest śmieszny”. Wtedy raczej nie usłyszysz, że nie masz poczucia humoru. To żartujący poczuje się zmieszany. Być może zacznie się zastanawiać, czy sam nie jest sprawcą przemocy. A na pewno dwa razy pomyśli, zanim opowie ten żart po raz kolejny.

Przemoc kwitnie w ciszy, więc mówienie o niej głośno realnie jej zapobiega. Krępuje sprawców i ośmiela osoby, które jej doświadczyły, żeby posyłały dalej swoje historie.

–  Kiedyś wystąpiłam w roli „żywej książki” jako edukatorka seksualna i osoba z doświadczeniem przemocy seksualnej – opowiada Gocha Kulczycka. – Miałam opowiadać o swojej pracy i doświadczeniu, a skończyło się na tym, że słuchałam opowieści innych osób. Wiele z nich po raz pierwszy w życiu odważyło się wyznać komuś, że doznały przemocy. Bały się powiedzieć rodzinie, wstydziły się otworzyć przed terapeutką. Bezpiecznie poczuły się dopiero z inną osobą z podobnym doświadczeniem.

Po pierwszym spotkaniu na żywo, grupy wsparcia odbywały się online. Niektóre dotyczyły konkretnego tematu – była dyskusja o dysocjacji, czyli o tym, jak osoba z doświadczeniem traumy oddziela się od rzeczywistości, była o tym, jak powinno wyglądać samorzecznictwo. Jak mówić o sobie, żeby się nie wypalić? Człowiek nie ma przecież siły być na każde wezwanie i reagować na każdą niesprawiedliwość. Trzeba dawać sobie czas na odpoczynek i regenerację. Ale były też spotkania, na których dziewczyny po prostu rozmawiały o swoich doświadczeniach i wspierały się nawzajem.

Kiedy kolejny raz spotkały się na żywo, malowały obrazy. Odrysowywały swoje sylwetki na kartonie, a potem malowały je i wyklejały. Poprzez sztukę starały się zaopiekować zranionymi kawałkami ciała i odzyskać je. Jedna ozdobiła swoje ciało piórami. Inna wypisała na nim wszystkie obelgi i przemocowe słowa, jakie usłyszała w życiu. Jeszcze inna w okolicy miednicy namalowała jezioro. W grudniu 2022 roku zorganizowały w Opolu wystawę tych prac. Były też gotowe, żeby opowiadać swoje historie.

Gosia Kulczycka z dwoma dziewczynami pojechały na Islandię. Działa tam organizacja Slagtog, która zajmuje się samoobroną. Pomogła zorganizować warsztaty WenDo dla osób polskojęzycznych i spotkanie, na którym opowiadały o projekcie „Moc w przemoc”. Polacy to największa mniejszość na Islandii, można ich spotkać w każdym sklepie i na każdej stacji benzynowej. Wiele kobiet wyjechało tam za mężem. Nie znają angielskiego, więc trudno im nawiązać kontakty. Albo mieszkają na odludziu. A to idealne warunki, aby kwitła przemoc i cisza.

Grupy wsparcia w każdym mieście

Gaba trwała w ciszy przez rok. Została zgwałcona, kiedy miała dziewiętnaście lat. Wstyd i poczucie winy sprawiły, że nie sięgnęła po pomoc. Poszła do lekarza po antykoncepcję awaryjną, ale nie zrobiła obdukcji, odmówiła wezwania policji. Badanie ginekologiczne czy składanie zeznań na policji w takiej sytuacji wymaga ogromnej siły. A Gaba jej wtedy nie miała.

Doświadczyła przemocy ze strony mężczyzny, z którym piła alkohol. Prawdopodobnie dosypał jej czegoś do drinka, bo straciła przytomność. Więc bała się, że skoro nie pamięta, co się wydarzyło, nikt jej uwierzy albo ludzie zaczną ją osądzać, że do tego doprowadziła. Była w szoku i właściwie sama nie miała jasności, czy to na pewno był gwałt, bo przecież nie broniła się w trakcie. Pamięta, że googlowała definicję. Trafiła na fora, gdzie ludzie opisywali doświadczenia przemocy seksualnej. Kiedy je czytała, nie miała wątpliwości, pojawiały się dopiero, gdy myślała o własnym doświadczeniu.

– Byłam młoda, ale już identyfikowałam się jako feministka – wspomina Gaba. – Miałam zaplecze wiedzy, a i tak w sytuacji gwałtu weszłam schemat wstydu, wątpliwości i milczenia.

Właściwie od razu powiedziała o wszystkim przyjaciółce i ówczesnemu chłopakowi. Otrzymała od nich wsparcie. Ale później, gdy próbowała choćby pomyśleć o tym zdarzeniu, jej mózg po prostu się wyłączał. Dopiero w okolicach rocznicy pojawiły się objawy PTSD, właściwie nie mogła normalnie funkcjonować. Musiała rzucić studia i zająć się swoim stanem psychicznym.

Niewiele się o tym mówi, ale przemoc seksualna to nie jest jedno nieprzyjemne zdarzenie, nad którym przechodzi się do porządku dziennego. Ma długofalowy wpływ na zdrowie, edukację, pracę, związki. Na przebieg całego życia. Gabie udało się załatwić trzymiesięczną grupową terapię na NFZ. Jednak z początku, kiedy próbowała mówić o tym, co ją spotkało, zaczynała się dusić. Cisza nie chciała się poddać bez walki.

Dostała zalecenie kontynuowania terapii indywidualnie, ale odkryła, że czas oczekiwania na wizytę wynosi trzy lata. Osoby, które nie mogą zapłacić dwustu złotych za sesję, są zostawione same sobie. Gabie terapia pomogła otworzyć się na tyle, że zaczęła rozmawiać o swoim doświadczeniu ze znajomymi. Mówiła o nim otwarcie, zwłaszcza, gdy coś ją „striggerowało”, czyli ożywiło traumę. Słuchała historii innych kobiet, przez statystyki i literaturę odkrywała powszechność tego doświadczenia. Na różne sposoby pracowała też z ciałem, regulacją układu nerwowego.

Udział w projekcie „Moc w przemoc” był kolejnym z wielu etapów na jej drodze do zdrowia.

– Dzięki niemu mogłam przyjrzeć historii przemocy seksualnej w moim życiu – opowiada Gaba. – Bo to nie było pojedyncze zdarzenie. Doświadczałam przemocy seksualnej również wcześniej, w dzieciństwie i jako nastolatka.

Gaba na warsztatach przedefiniowała swoją pozycję „ofiary”. Bo tak się mówi o osobach z doświadczeniem przemocy – albo jesteś biedną ofiarą albo dzielną przetrwanką, która świetnie sobie ze wszystkim poradziła. A przemoc to skomplikowane doświadczenie, w którym miesza się wiele uczuć i postaw. Dlatego najbardziej wartościowe były dla niej rozmowy z osobami z grupy, które rozumiały, czego doświadcza.

Dziś Gaba ma w sobie niezgodę na milczenie, które szkodzi kobietom, a służy sprawcom. W trakcie trwania projektu sama została trenerką WenDo. Jest zdania, że ta metoda przeciwdziałania przemocy ma ogromny potencjał i chce ją upowszechniać. Jest też masażystką i eksploruje perspektywę wracania do zdrowia przez ciało. Mało mówi się o tym, że osoby z doświadczeniem przemocy potrzebują na przykład fizjoterapii uroginekologicznej. Wiele z nich cierpi na dysfunkcje układu moczowo-płciowego.

– Marzę, żeby powstawało więcej grup, które pozwolą kobietom bezpiecznie dzielić się trudnymi doświadczeniami i je przepracować – kwituje Gaba. – Mogą otrzymać pomoc prawną i do pewnego stopnia psychologiczną, ale wsparcie grupy też jest potrzebne. O przemocy bardzo trudno rozmawiać.

Gosia Kulczycka ma podobne marzenie, tylko bardziej konkretne. Chce, żeby chociaż jedna grupa wsparcia powstała w każdym polskim mieście. Żeby ją stworzyć nie trzeba wiele – wystarczy przytulne miejsce, ciepła herbata i przeszkolona osoba, która przypilnuje, żeby uczestniczki nie nurkowały zbyt głęboko w trudne doświadczenia i nie pogłębiały traumy.

– Jestem przekonana, że to jest rozwiązanie na nasze czasy – mówi Gocha. – Grupa wsparcia sprawia, że można być niezależnym od systemu, w którym trudno jest trafić do kompetentnego psychologa, zwłaszcza na NFZ. Samo przebywanie wśród osób, z którymi możemy podzielić się doświadczeniem, to jest realna pomoc. Nikt nie skomentuje naszego wyglądu, zachowania, stanu. Nikt nam nie powie: „Sama się o to prosiłaś!” albo „Nie przesadzaj!”. Wszyscy rozumieją, z czym musimy się mierzyć.

Więc Gosia ma nadzieję, że uczestniczki projektu poniosą swoje doświadczenie i wiedzę dalej, a może nawet będą tworzyć własne grupy wsparcia? Nie chce na nie nakładać zobowiązań, bo wie, że praca z osobistymi doświadczeniami jest bardzo obciążająca. Każda musi sama ocenić, na co ją stać w tym momencie. Jest jednak pewna, że powoli w Polsce powstanie sieć kobiecego wsparcia. Historie kobiet będą wybrzmiewać głośno. Cisza, która łapie za gardło i dusi, już nigdy nie powróci.

Projekty „Koluszki z Kobietami i dla Kobiet. Kolej na Równość” Stowarzyszenia Okiem Kobiety oraz „Moc w Przemoc” Stowarzyszenia Manufaktura Inicjatyw Różnorodnych – MIR zostały zrealizowane z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG.

Tekst: Urszula Jabłońska

Fot. Anna Liminowicz

Reportaż ukazał się na portalu Onet.pl

 

 

Print Friendly, PDF & Email

W czym możemy Wam pomóc:

Translate »
Content | Menu | Access panel