fbpx
W krainie praw kobiet
24 czerwca 2024

Kiedy Anna zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym, od razu zapisała się do ginekologa. Zrobił USG i potwierdził ciążę – szósty tydzień. Powiedziała lekarzowi, że jej partner ma wątpliwości, wcale nie jest pewien, czy chce zostać tatą. Lekarz zapytał, co w takim razie planuje zrobić. Powiedziała, że chce urodzić dziecko. Została skierowana do położnej i to ona prowadziła ciążę.

Podczas porodu miała w szpitalu oddzielny pokój, przez cały czas był przy niej partner, a przebieg monitorowały położne ze specjalnej dyżurki. Kiedy powiedziała, że potrzebuje znieczulenia, w ciągu pięciu minut zjawił się lekarz. Niestety, mijały godziny, a dziecko wciąż nie wychodziło. Wody płodowe zrobiły się zielone, atmosfera stała się nerwowa. Położna kazała Annie przeć, nie było innego wyjścia. Więc parła przed dwie i pół godziny, krzyczała przy tym na cały szpital. Jednak dziecko zablokowało się barkiem, trzeba było użyć próżnociągu.

Kuba urodził się siny, lekarz wybiegł z nim z sali. Ojciec dziecka po kilku minutach dowiedział się, że sytuacja jest opanowana. Anna była w kiepskim stanie, straciła dużo krwi, ale po dwóch godzinach personel zawiózł ją na wózku do synka, żeby mogła go wziąć na ręce.

Później rodziców przeniesiono do pobliskiego hotelu i tam przez tydzień czekali, aż Kuba będzie mógł opuścić szpital. Mieli zapewnione trzy posiłki dziennie i napoje. Przy hotelowym łóżku Anny był przycisk, którym o każdej porze dnia i nocy mogła wezwać położną albo pielęgniarkę. W dowolnym momencie mogła też odwiedzać Kubę na oddziale. Położne zachęcały, żeby przychodziła i odciągała mleko. W szpitalu był specjalny pokój, w którym mogła to robić.

– Mimo trudnych narodzin mam tylko pozytywne doświadczenia ze służbą zdrowia, zarówno z czasu ciąży, jak i porodu i późniejszej opieki – podsumowuje Anna. – Na początku mówiłam sobie, że nie chcę więcej rodzić, ale teraz myślę, że zrobiłabym to jeszcze raz i to siłami natury.

Doświadczenia Anny były dobre, bo miała zapewnioną wolność wyboru, fachową opiekę okołoporodową i pomoc w karmieniu piersią. Czy rodziła w Polsce? Nie. W Norwegii. Grupa polskich i czeskich aktywistek z organizacji społecznych, które zajmują się prawami kobiet, przyjechała z Polski do Norwegii na wizytę studyjną, żeby przyjrzeć się rozwiązaniom z zakresu planowania rodziny i opieki okołoporodowej, które zapewniają kobietom godne traktowanie.

Przystanek pierwszy – wybór

Marcelina Kurzyk z Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Federa rozgląda się po klinice organizacji społecznej „Sex og Samfunn” (Seks i społeczeństwo). Przy wejściu jest recepcja, gdzie można zeskanować kod, żeby się zapisać na wizytę, dalej poczekalnia, którą zdobią flagi LGBTQ+, gabinet lekarzy i pielęgniarek, pokój do badań. Każdy, kto nie ukończył 25 roku życia, może tu przyjść na darmową konsultację odnośnie dostępnych metod antykoncepcji, przetestować się pod kątem infekcji przenoszonych drogą płciową, skorzystać z porady seksuologa. Marcelinie podoba się, że nawet jeżeli ktoś zjawi się poza godzinami pracy i drzwi kliniki będą zamknięte, może wziąć sobie prezerwatywy i saszetki z lubrykantem ze specjalnego stoiska. – W Polsce lubrykant wciąż kojarzy się raczej z suchością pochwy podczas menopauzy, niekoniecznie z większą przyjemnością podczas seksu – komentuje.

Marcelina przygląda się uważnie, jak działa klinika, ponieważ Federa latem planuje otwarcie podobnej w Warszawie. To ważne, żeby było w mieście miejsce, gdzie kobiety będą miały dostęp do lekarzy, którzy na pewno nie powołają się na klauzulę sumienia przy wypisywaniu antykoncepcji, również awaryjnej. A także do psycholożki, która pomoże im zmierzyć się z trudnymi doświadczeniami, na przykład z emocjami po aborcji. Mogą być różne, nie zawsze jest to wyłącznie ulga. Na piętrze kliniki Federa planuje wyznaczyć przestrzeń na warsztaty z edukacji seksualnej.

Może się wydawać, że klinika w Oslo i ta planowana w Warszawie to podobne miejsca, jednak są między nimi dwie zasadnicze różnice. Po pierwsze – norweska jest w dużej mierze finansowana przez miasto, polska to będzie inicjatywa organizacji społecznej. Po drugie – działają w zupełnie innych warunkach prawnych.

W Norwegii aborcja od 1978 r. jest dostępna na żądanie do 12 tygodnia ciąży. Kobieta może po prostu zadzwonić do szpitala i powiedzieć: „Chciałabym przerwać ciążę”. Nikt nie będzie jej zadawał zbędnych pytań. W ciągu jednego lub dwóch dni przyjdzie do placówki, weźmie mifepriston, antygonistę progesteronu. Do ręki dostanie mizoprostol, który zażyje już w domu. I tyle. Jeżeli chce zrobić aborcję później niż w 12 tygodniu – zwykle to przypadki, kiedy podczas USG dowiaduje się o wadach płodu – musi przedstawić uzasadnienie komisji lekarskiej. Ale wtedy też raczej nie ma problemu. W 2023 r. komisja rozpatrzyła pozytywnie wszystkie 610 wniosków. Mimo to Anneli Ronnes z „Sex og Samfunn” tłumaczy, że konieczna jest dalsza liberalizacja norweskiego prawa – aborcja na żądanie powinna być możliwa do 22 tygodnia ciąży. Biurokratyczne procedury są niepotrzebne, skoro kobiety i tak zawsze dostają zgodę na zabieg.

Natomiast w Polsce aborcja na żądanie w ogóle nie jest dostępna. Ciążę można przerwać tylko w przypadku, gdy jest wynikiem przestępstwa albo poród zagraża życiu czy zdrowiu matki. Więc kobiety w niechcianej ciąży dzwonią do organizacji społecznych, na przykład do Federy. Kobieta nigdy nie jest karana za własną aborcję. Informowanie o możliwości przerwania ciąży też nie jest problemem. Kara grozi tylko za pomocnictwo, czyli za przekazanie tabletek lub nakłanianie do aborcji. Więc kiedy Marcelina odbiera telefon, radzi kobietom, żeby zamówiły tabletki z zagranicznej organizacji pomocowej – Women on Web albo Women Help Women. Trzeba wpłacić darowiznę i czekać, aż leki przyjdą pocztą.

Federa jako jedyna organizacja w Polsce zajmuje się też organizowaniem aborcji w polskich szpitalach w przypadku stwierdzonych wad płodu. Dzwonią kobiety, które właśnie dostały wyniki badań prenatalnych. Są załamane, bo często przez wiele lat walczyły o ciążę, niektórym udało się dopiero po in vitro. Mają już łóżeczko i ubranka, a nagle okazuje się, że płód nie ma mózgu.

Marcelina w pierwszej kolejności zapewnia wtedy, że nie zostawi kobiety samej. Później przekazuje informacje dotyczące procedury, która wcale nie jest skomplikowana. Wady płodu nie są wskazaniem do aborcji, ale zły stan psychiczny kobiety już tak. Potrzebne są więc wyniki badań USG oraz biopsji kosmówki lub amniopunkcji. Do tego opinia psychiatry, który potwierdzi, że ciąża wpływa negatywnie na zdrowie psychiczne kobiety. I skierowanie od ginekologa na oddział patologii ciąży. Ważne, żeby lekarz nie wskazywał konkretnej placówki i żeby kobieta sama mogła wybrać szpital. Najczęściej ten w Oleśnicy.

– Jest naszą ostoją – tłumaczy Marcelina Kurzyk. – Jednak jeżeli to wczesny etap ciąży i kobieta czuje się na siłach, zachęcamy ją, żeby udała się do najbliższej placówki. Może nie będzie problemu? W końcu działamy zgodnie z prawem. Rzecznik praw pacjenta wydał wyraźną opinię, że zagrożenie dla zdrowia psychicznego kobiety jest powodem do usunięcia ciąży.

Do Federy codziennie dzwoni przynajmniej jedna kobieta. W 2023 r. wsparły 3544 kobiet w niechcianej ciąży, 1145 w ciąży z wadami oraz 13 w ciąży w wyniku czynu zabronionego.

– Kobiety często boją się wprost zapytać o aborcję – zauważa Marcelina. – Mówią tylko: „Dzień dobry, potrzebuję pomocy” i wiadomo, o co chodzi. Bardzo mi się podoba, że w Norwegii takie tabu nie istnieje, że kobiety nie mają się czego bać. Tak samo to powinno wyglądać w Polsce – aborcja to normalna sprawa.

Marcelina w ostatnich latach obserwuje wzrost strachu wśród polskich kobiet. Napisała pracę licencjacką o społecznych uwarunkowaniach lęku przed nieplanowaną ciążą. To było bezpośrednio po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w 2020 roku, który zaostrzył prawo aborcyjne. Aż 24 z 30 osób, z którymi przeprowadziła wywiady, przyznało, że od czasu wyroku jeszcze bardziej boją się nieplanowanej ciąży.

Jako edukatorka seksualna odpowiada na maile młodzieży i trzy czwarte pytań kręci się wokół tematu: „Czy mogłam zajść ciążę?”. Czy to się mogło wydarzyć przez petting albo jeżeli sperma była na nodze? Zdarza się, że dziewczyna pisze, że bierze tabletki antykoncepcyjne, do tego stosuje prezerwatywy i jeszcze stosunek przerywany. Czy to wystarczy, żeby uniknąć ciąży? Czy piwo obniża skuteczność tabletek antykoncepcyjnych? A witamina C? W świadomości młodych osób zapisała się informacja, że aborcja jest zakazana, a postęp do „tabletki dzień po” ograniczony. W razie wpadki jesteś w kropce. Ta świadomość wzmaga lęk.

W kwestii antykoncepcji Norwegia i Polska także diametralnie się różnią. W Norwegii większość środków antykoncepcyjnych jest refundowana albo całkowicie bezpłatna dla osób do 22 roku życia. Lekarze i pielęgniarki rzetelnie informują o możliwościach zapobiegania ciąży. Pielęgniarka szkolna może założyć uczennicy implant. Natomiast w Polsce według badań European Contraception Policy Atlas jest najgorszy dostęp do antykoncepcji w całej Europie i to kolejny rok z rzędu. Federa prowadzi warsztaty z zakresu edukacji seksualnej w szkołach – dla uczniów, rodziców, nauczycieli. Zawsze pojawia się temat antykoncepcji. Młodzież nie ma rzetelnego źródła informacji, które byłoby wspierane przez rząd. Czerpie informacje z grup na Facebooku albo od znajomych. Edukacją seksualną zajmują się więc aktywiści, o ile zostaną wpuszczeni do szkoły, bo z tym też różnie bywa. Federa wydaje więc własne broszury o antykoncepcji, infekcjach przenoszonych drogą płciową, antykoncepcji awaryjnej i świadomej zgodzie na seks. Są sprawdzone przez specjalistów.

– W norweskiej klinice bardzo mi się spodobał segregator z różnymi środkami antykoncepcyjnymi, które można wyjąć i sobie pooglądać – mówi Marcelina. – Często zdarza się, że dziewczyny same nie wiedzą, co dokładnie biorą. Taki segregator byłby wtedy pomocny. Problem w tym, że nawet na warsztaty trudno nam jest zdobyć wkładkę czy tabletki, bo nie jesteśmy podmiotem medycznym.

W „Sex og Samfunn” segregator służy pracownikom do prezentacji różnych opcji antykoncepcji. W Polsce trudno o profesjonalne doradztwo antykoncepcyjne. Ginekolodzy często od razu przepisują tabletki i nie informują o innych opcjach, na przykład o implantach, krążkach czy plastrach. Często odmawiają założenia wkładki domacicznej, jeżeli kobieta nie rodziła. Albo odsyłają pacjentkę do prywatnego gabinetu, mimo, że mogą założyć bezpłatnie. Prywatnie to koszt około tys. — 1,3 tys. zł. Na stronie Federy jest baza gabinetów, które mają kontrakt z NFZ-em i powinny za darmo zakładać wkładki.

Marcelina kocha swoją pracę. Może to dziwnie zabrzmi, ale od dziecka interesowała się antykoncepcją, jeszcze na studiach marzyła o pracy w Federze. Czuje satysfakcję, zwłaszcza gdy odbiera telefon od kobiety, która płacze i nie wie, co robić, a pod koniec rozmowy słyszy: „Dziękuję, tak mi pani pomogła!”. Ale wie też, że trzeba dążyć do tego, żeby dostęp do antykoncepcji i do aborcji był zapisany w prawie i wspierany systemowo. Tylko to pozwoli kobietom wyzwolić się z lęku.

Przystanek drugi – poród

Na ścianach korytarzy oddziału położniczego szpitala uniwersyteckiego w Tromso w północnej Norwegii wiszą czarno-białe zdjęcia. Fotograf uchwycił na nich wzruszające momenty porodów. Obok położne powiesiły haftowaną makatkę – kalendarz. Zaznaczają na niej, ile dzieci przyszło na świat danego dnia – różowe pinezki to dziewczynki, niebieskie – chłopcy. Wczoraj sześcioro. Dzisiaj jeszcze żadne. Pokoje porodowe wyposażone są prosto i funkcjonalnie: łóżko, wanna, szafa z lekami, piłka, stanowisko do resuscytacji noworodków.

– Szczerze? Mamy podobne sale porodowe w Polsce – zauważa Margo Sikora-Borecka z Fundacji Rodzić po Ludzku. – Niektóre są nawet ładniej urządzone. Może oprócz tego, że u nas na ścianach wiszą głównie plakaty reklamujące leki czy suplementy, a nie sztuka.

To, co zrobiło na niej wrażenie w Tromso, to nie wyposażenie szpitala, tylko opowieści położnych – Katriny i Marthy. Są miłe, spokojne i fachowe. O rodzącej nie mówią „pacjentka”, tylko po prostu „kobieta”. Wydanie na świat dziecka to naturalny proces i wydarzenie społeczne, nie czyni z kobiety pacjentki, nawet wtedy, gdy z pomocą musi wkroczyć medycyna. Położne podkreślają, że podczas porodu przede wszystkim chcą utrzymać kontakt z kobietą, obserwują ją i słuchają, co mówi. Starają się zrozumieć, czego potrzebuje i uszanować to. Według Margo w Polsce kobieta, która rodzi, jest najczęściej pacjentką. I petentką, zwykle w pozycji przepraszającej, że w ogóle korzysta z usług szpitala.

– Mam wrażenie, że tutaj w centrum wydarzenia jest kobieta rodząca, a nie procedury – podkreśla. – To medycyna jej służy, a nie ona medycynie.

Podoba jej się także to, jak silna jest pozycja położnych w szpitalu, są właściwie na równi z lekarzami. Obie grupy wymieniają się informacjami, wspólnie podejmują decyzje. Dobrostan położnych jest tutaj sprawą priorytetową, bo są przy porodzie na pierwszej linii. W szpitalu w Tromso są cztery sale porodowe (w planach jest piąta), a na dyżurze pięć położnych (jedna przy telefonie). Pracują 35 godzin w tygodniu, mają jedną zmianę nocną i bardzo przestrzega się tej higieny pracy. Położne mogą też skorzystać z konsultacji psychologicznej, jeżeli tylko tego potrzebują. Natomiast w Polsce, mimo że jest dobry system edukacji położnych, w szpitalach nie docenia się ich wiedzy i doświadczenia. Lekarze mają zawsze najwięcej do powiedzenia. Położna to wprawdzie zawód zaufania publicznego, ale czy to ma wpływ na to, jak jest traktowana? Kobiety są przemęczone, często muszą pracować w kilku miejscach. Położna podstawowej opieki zdrowotnej, która idzie odwiedzić kobietę po porodzie, dostaje za wizytę 34,30 złotych. W pandemii musiała jeszcze sama kupić strój ochronny, który kosztował więcej. Położne to często są kobiety z powołaniem i misją, ale brak pieniędzy i ciągłe niedocenianie pracy powodują wypalenie zawodowe.

– Po wizycie w szpitalu w Tromso mam więc mieszane uczucia – podsumowuje Margo Sikora-Borecka. – Z jednej strony jestem zachwycona, że zobaczyłam, jak funkcjonuje równościowe społeczeństwo, w którym ludzie się szanują nawzajem i jak to przekłada się na współpracę personelu medycznego oraz na opiekę nad kobietą i jej dzieckiem. Z drugiej czuję żal, bo widzę, jak wiele jeszcze jest w Polsce do zrobienia.

Fundacja Rodzić po Ludzku działa już od 28 lat. Zaczęła od sformułowania „Dekalogu rodzenia po ludzku”, teraz skupia się na działaniach rzeczniczych i interwencyjnych. Margo pracuje w fundacji od pięciu lat. Wcześniej przez osiemnaście była doulą. Kobiety albo pary wynajmowały ją, żeby towarzyszyła im podczas porodu. Robiła wszystko, żeby to było jak najlepsze doświadczenie. Często sama jej obecność wpływała na to, że personel starał się dobrze traktować rodzącą. Z czasem jednak zaczęła odczuwać potrzebę, żeby mieć większy wpływ na system. W 2019 r. podjęła pracę w fundacji.

– W Polsce mamy bardzo dobrze napisane prawo, czyli rozporządzenie w sprawie standardów organizacyjnych opieki okołoporodowej – zaznacza Sikora-Borecka. – Problem w tym, że w praktyce ono nie zawsze funkcjonuje.

Na przykład według prawa kobiety mają dostęp do znieczulenia zewnątrzoponowego, natomiast realnie jest ono dostępne w niewielu szpitalach. Nie ma pieniędzy na zatrudnienie anestezjologa na oddziale położniczym. W standardach zapisano także, że kobieta ma prawo przedstawić personelowi plan porodu – dokument, w którym opisze, jak sobie wyobraża dobre narodziny. Może w nim na przykład zaznaczyć, że chce mieć zapewnioną ochronę krocza. Personel medyczny ma obowiązek zapoznać się z tym planem i w miarę możliwości stosować się do niego. Ale z tym bywa różnie, czasem wygrywa rutyna.

Niestety, wciąż zdarzają się też doniesienia o przemocy położniczej ze strony personelu. Na przykład o tym, że lekarz w sposób poniżający komentuje sytuację położniczą kobiety i ludzie na korytarzu to słyszą. Albo o tym, że położna krzyczy na rodzącą, a nawet szarpie ją, popycha czy policzkuje. Zdarzało się, że kobiecie przywiązano nogi do fotela ginekologicznego. Albo że w oczekiwaniu na obchód lekarski leżące na oddziale musiały ściągnąć majtki i ustawić się w kolejce. To są sporadyczne wypadki, ale nigdy nie powinny mieć miejsca.

Więc Fundacja Rodzić po Ludzku wypracowała narzędzia do zbierania danych o warunkach, w jakich rodzą w Polsce kobiety. Na portalu gdzierodzic.info każdy szpital położniczy podaje informacje o warunkach porodu. Dane spływają też z anonimowych ankiet „Głos matek”, które kobiety wypełniają po pobycie w danym szpitalu. Ankieta ma ponad 140 pytań. Czasem informacje od placówki i od matek diametralnie się różnią. Na podstawie tych danych kobiety w ciąży mogą wybrać szpital, w którym będą rodzić.

W Norwegii kobieta w każdym szpitalu otrzyma opiekę na podobnym poziomie. W Polsce różnice są znaczące. Są szpitale, które w rankingu „Głos Matek” otrzymują 80 punktów na 100. I są takie, które dostają 50. Więc w Polsce kwitnie turystyka porodowa. Kobiety potrafią jechać 300 kilometrów do szpitala, żeby urodzić w miejscu, w którym będą traktowane z szacunkiem.

– Ranking szpitali to najpotężniejsza broń, jaką mamy – wyjaśnia Małgorzata Sikora-Borecka. – Nie ma mocniejszych słów niż słowa kobiety, która doświadczyła złego traktowania podczas porodu.

Jeżeli kobieta czuje, że jej prawa zostały podczas porodu złamane, może złożyć skargę przy pomocy generatora skarg fundacji. Skarga trafia do szpitala. Kobieta może wysłać ją też do Rzecznika Praw Pacjenta i do wiadomości fundacji.

Bo fundacja prowadzi też interwencje. W całej Polsce działają Strażniczki Rodzić po Ludzku, które na podstawie raportów wyłapują nieprawidłowości. Jeśli w danym szpitalu jest ich dużo, wspólnie decydują się na interwencję. Dają kierownictwu znać, co nie działa i oczekują deklaracji, kiedy zostanie to poprawione. W ostatnich miesiącach szpitale zaczęły też zgłaszać się do fundacji same. Widzą, że coś nie działa dobrze i chcą się dowiedzieć, co mogą poprawić.

Ale fundacja wspiera też dobre praktyki. Na stronie jest generator podziękowań dla położnej. Kobiety, które są zadowolone z opieki, mogą wysłać wyrazy wdzięczności. Raz do roku fundacja przyznaje położnym tytuł „Anioła Rodzić po ludzku”. Kapituła wybiera zwyciężczynie na podstawie komentarzy rodzących. Margo najbardziej poruszył komentarz kobiety, której położna towarzyszyła przy narodzinach martwego dziecka. Rodząca w tym trudnym doświadczeniu zapamiętała jej troskę, czułość i autentyczność.

Margo podkreśla, że Polsce w 2023 r. urodziło się tylko 272 tysiące dzieci. To najniższa liczba od 1945 r. Istnieje hipoteza, że kobiety nie czują się bezpiecznie i świadomie wybierają, że nie będą rodzić. Margo ma nadzieję, że to będzie sygnał motywujący dla szpitali, które wyjdą kobietom naprzeciw. Jednak podkreśla, że rozwiązania muszą być systemowe – na początek na przykład godne pensje dla położnych. Ciężar odpowiedzialności za jakość porodu nie może spoczywać wyłącznie na poszczególnych szpitalach i położnych.

Przystanek trzeci – karmienie

W szpitalu uniwersyteckim w Oslo wita nas Anne Grovslien, konsultantka laktacyjna i menadżerka tutejszego Banku Mleka Kobiecego. Opowiada o tym, że od 1942 r., kiedy w Norwegii powstał pierwszy bank, wciąż używa się tu mleka świeżego od dawczyń, podczas gdy w większości krajów jest ono pasteryzowane. Z surowym mlekiem jest trochę zachodu, bo każdą próbkę trzeba badać, ale za to jest bogatsze w białko czy witaminy. Większość wcześniaków i chorych dzieci dostaje właśnie świeże mleko kobiece z banku. Karmienie piersią jest w Norwegii normą i ważną wartością.

– Społeczeństwo jest wyedukowane – podkreśla Anne. – Ponad 99 proc. kobiet podejmuje próbę karmienia piersią, zdecydowana większość kontynuuje.

W Norwegii kobiety mogą swobodnie karmić dziecko w miejscach publicznych bez obawy, że spotkają się z przykrymi komentarzami. Źle widziane jest raczej karmienie butelką. Można by pomyśleć, że to różnica kulturowa, ale Anne Grovslien widzi to inaczej.

– To decyzja polityczna – mówi stanowczo. Dużo zależy od tego, czy karmienie piersią jest wspierane przez politykę państwową i poszczególnych placówek.

W Norwegii zdecydowanie jest. Większość szpitali to Szpitale Przyjazne Dziecku, co oznacza, że promują karmienie piersią i przestrzegają dziesięciu kroków do udanego karmienia Światowej Organizacji Zdrowia (Krok 2: „Upewnij się, że personel ma odpowiednią wiedzę, kompetencje i umiejętności”. Krok 6: „Nie wolno podawać noworodkom płynów ani pokarmów innych niż mleko z piersi, chyba że są do tego medyczne wskazania”). W Norwegii te zasady są także ujęte w narodowych wytycznych.

To zrobiło wrażenie na Katarzynie Kołodziejczyk, prezesce Stowarzyszenia Małyssak. W Polsce tylko 23 szpitale mają tytuł przyjaznych dziecku – 6.8 proc. Taki tytuł to dla personelu często dodatkowe obciążenie, bo przestrzeganie standardów trzeba monitorować, personel szkolić, a wiecznie brakuje pracowników i pieniędzy.

Kiedy Katarzyna była w ciąży, wzięła udział w dwugodzinnym odpłatnym webinarze o karmieniu piersią. To tam usłyszała, że Światowa Organizacja Zdrowia zaleca karmić wyłącznie piersią przez sześć miesięcy życia dziecka, a potem kontynuować z jednoczesnym rozszerzaniem diety przez dwa lata albo nawet dłużej. To było dla niej odkrycie. Nikt z państwowej służby zdrowia jej o tym nie powiedział.

Zauważyła, że nie jest wyjątkiem – poziom wiedzy na ten temat wśród kobiet jest generalnie dość niski. Zazwyczaj nie wiedzą, że można karmić dłużej niż sześć miesięcy. Postanowiła pójść na kurs promotorki karmienia piersią. Poznała kolejne mamy, dla których było to ważne i które chciały szerzyć wiedzę. Zaczęły współpracę z Bankiem Mleka Kobiecego w Toruniu przy projekcie pobierania próbek mleka do badań. Okazało się, że mleko mam, które karmią dłużej niż rok, jest bogatsze w białka, w przeciwciała.

Zaczęła szukać możliwości skuteczniejszego docierania do kobiet, żeby szerzyć wiedzę. Dlatego założyła organizację społeczną „Małyssak”. Skąd nazwa? Kiedy Katarzyna po raz pierwszy zobaczyła swoją córeczkę przyssaną do piersi, pomyślała: „Taki mały ssak”. Zaczęły działać. Na lokalnych imprezach plenerowych tworzyły strefy przyjazne karmieniu piersią. Zapraszały kobiety, aby usiadły w wygodnych fotelach i spokojnie nakarmiły maluchy. Organizowały spotkania edukacyjne dla mam, grupy wsparcia. Bo czasem trudności w karmieniu pogarszają stan psychiczny kobiet, dziecko płacze, a one się frustrują. W pandemii zaczęły prowadzić też webinary edukacyjne o karmieniu piersią.

W końcu zamarzyły im się zmiany w organizacji opieki laktacyjnej w Polsce. Z własnych doświadczeń wiedziały, że jest niewystarczająca. Kobiety często muszą same poszukiwać informacji, z własnej kieszeni płacić za konsultacje doradczyń.

Rozpoczęły monitoring opieki laktacyjnej. Zaprosiły kobiety do udziału w ankiecie. Z wieloma przeprowadziły też pogłębione wywiady. Pod koniec zeszłego roku ukazał się „Raport z monitoringu opieki laktacyjnej”, który ujawnił kilka istotnych kwestii.

Po pierwsze prawie połowa materiałów, które kobiety otrzymują od położnych środowiskowo-rodzinnych to materiały marketingowe – reklamy mieszanek, ich próbki czy butelki do karmienia. Czasem położne biorą te materiały od przedstawicieli w dobrej wierze, bo chcą coś dać kobiecie. A czasem może to być współpraca oparta na korzyściach dla personelu. W obu przypadkach stanowi to konflikt interesów względem promocji, ochrony i wsparcia karmienia piersią. Jeżeli kobieta otrzyma odpowiednie wsparcie przy karmieniu, może właściwie nie skorzystać z butelki. Są położne czy lekarze, którzy przygotowują własne materiały, na których nie ma logo firm, ale często kobieta sama musi szukać rzetelnych informacji.

Po drugie kontakt matki z dzieckiem „skóra do skóry” trwa zbyt krótko. Bliskość dziecka powoduje zwiększenie się poziomu oksytocyny, która odpowiada za wypływanie mleka. Dziecko rączką rusza pierś i to powoduje napływ siary. Ważne, żeby ten kontakt trwał dwie godziny, nie powinien odbywać się w pośpiechu. Również po cesarskim cieciu, nawet jeszcze na sali operacyjnej. A tymczasem z raportu wynika, że u ponad 30 procent kobiet został przerwany nawet po kilku minutach. Zabrano dzieci na zważenie, zmierzenie, ocenę punktów skali Apgar. Czasem oddano je już ubrane. Ważna jest edukacja kierownictwa oddziału, aby docenili wartość tego kontaktu.

Po trzecie z raportu wynika, że ponad połowa dzieci została dokarmiona w szpitalu. Po porodzie siłami natury około 30 proc., po cesarskim cięciu nawet 60. Kobiety słyszą: „Pani jeszcze nie ma mleka” (a przecież nawał mleka pojawia się dopiero w drugim lub trzecim dniu po porodzie!) albo „Tym pani nie wykarmi” (a przecież mogą karmić niezależnie od kształtu brodawek, tylko warto skonsultować się z osobą, która ma wiedzę o laktacji).

Te wszystkie sytuacje są nie do pomyślenia w Norwegii.

– Trzeba przekonać decydentów, że muszą poważnie podejść do wdrożenia inicjatywy „Szpital przyjazny dziecku” w naszym kraju – podkreśla Katarzyna. – Polska podpisała deklarację Innocenti o promowaniu karmienia piersią w tym samym roku co Norwegia. Zespół, który wdrażał inicjatywę w Norwegii, jest teraz częścią struktur rządowych, a w Polsce działa Komitet Upowszechniania Karmienia Piersią, który jest organizacją społeczną i nie ma państwowego finansowania. Rząd musi podjąć decyzję o wspieraniu karmienia piersią.

Dlatego Stowarzyszenie Małyssak zachęca do podpisania petycji w sprawie poprawy opieki laktacyjnej w Polsce. Punkt pierwszy: „Utworzenie krajowego programu ochrony, promocji i wsparcia karmienia piersią wraz z zapewnieniem adekwatnego budżetu, powołaniem organu koordynującego i jego koordynatora”

Jednak Katarzyna Kołodziejczyk zauważa, że w Polsce są też dobre rozwiązania, które warto promować. Kobiety w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia już od 21 tygodnia ciąży mogą skorzystać z edukacji przedporodowej prowadzonej przez położne środowiskowe. To może być nawet 26 spotkań. Położne zwykle zapraszają raz na tydzień mamy w ciąży z okolicy. Z raportu Małegossaka wynika, że prawie 40% kobiet skorzystało z takiej edukacji. Wciąż jednak zdarzało się, że kobiety w przychodni słyszały, że położna pojawi się po porodzie, więc jest pole do poprawy. W Polsce jest też więcej wizyt patronażowych w domu kobiety po porodzie. W Norwegii planowo jest jedna, u nas nawet sześć. Położna może pomóc kobiecie ocenić wskaźniki skutecznego karmienia, pokazać jej wygodne pozycje, kiedy jest u siebie.

Wizyta w szpitalu w Oslo umocniła Katarzynę Kołodziejczyk w przekonaniu, że należy walczyć o systemowe rozwiązania. „Wspieranie karmienia piersią jest decyzją polityczną” – te słowa Anne Grovslien zostaną z nią na długo.

Podobna refleksja przewija się na spotkaniu podsumowującym wizytę. W Polsce to pracowniczki organizacji społecznych niosą ciężar edukacji i pomocy kobietom w trudnych sytuacjach. Informują o tym, jak przeprowadzić aborcję, interweniują, kiedy podczas porodów w szpitalach są łamane ich prawa, szerzą wiedzę o antykoncepcji czy karmieniu piersią. Najwyższy czas, żeby chociaż część tego ciężaru wzięło na siebie państwo – zarówno przez dobrze napisane prawo, jak i egzekwowanie standardów.

Wizyta do Norwegii odbyła się w kwietniu 2024 r. i została zorganizowana w ramach programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy. Wzięły w niej udział cztery reprezentantki czeskich organizacji społecznych, które zorganizują dla Polek analogiczną wizytę w Czechach we wrześniu 2024.

Tekst: Urszula Jabłońska

Reportaż ukazał się na portalu Onet.pl 

 

W czym możemy Wam pomóc:

Translate »
Content | Menu | Access panel